TRANSKRYPCJA VIDEO
Dla tego filmu nie wygenerowano opisu.
Pierwsze zaprezentowane karty graficzne z rodziny RTX nie miały łatwego startu. Natomiast najnowszy model 2060 ma ogromne zadatki na to, aby przełamać tę pasę i może stać się najbardziej opłacalną kartą w serii. Co dzisiaj postaram się oczywiście przeanalizować. Będą testy, benchmarki, a nawet spróbujemy podkręcić ją tak, aby dorównała wydajności droższemu modelowi RTX 2070. Czy się uda? Sprawdźmy to. Z tej strony Paweł, a Ty oglądasz kanał Tech Maniac HD. Zapraszam. Niem przegapiemy do konkretów, sprawdźmy jakiego doświadczenia można spodziewać się świeżo po zakupie. Na bokach opakowania karty RTX 2060 znajdują się plomby. Przed ich przecięciem nie zaszkodzi zweryfikować w jakim są one stanie. Jeśli wszystko wygląda ok, to przecinamy je i unosimy górną część.
Karta jest dodatkowo zabezpieczona folią, którą można zdjąć od razu lub jeśli bardzo chcecie to nie zaszkodzi z tym poczekać do momentu właściwego montażu. W opakowaniu odnajdziemy także mniejsze pudełeczko zawierające niezbędną papierologię. Przechodząc do karty to może i na pierwszy rzut oka tego nie widać, ale jest ona prawie 4 cm krótsza od modelu 2080. Dokładniej mówiąc mierzy sobie 229 mm. Zajmuje ona dwa sloty rozszerzeń, na których odnajdziemy DVI, port HDMI, dwie sztuki pełnowymiarowych wyjścia DisplayPort, a także USB typu C. To ostatnie bynajmniej nie służy do podłączenia telefonu, chociaż w sumie mogłoby, ale głównym powodem, dla którego Nvidia zaczęła montować USB typu C na tyle swych kart jest współpraca z Virtual Linkiem. Jest to otwarty standard do podłączenia gogli wirtualnej rzeczywistości.
Dzięki niemu przy pomocy jednego małego niepozornego konektora przesłać możemy obraz o wysokie rozdzielczości wraz z 27-watowym zasilaniem. Może i VR ma jeszcze daleką drogę przed sobą, ale konektor ze wsparciem na karcie nigdy nie zaszkodzi. Co do zasilania to wymagane jest jedno ośmiopinowe podłączenie zasilaczem, które zostało tutaj umieszczone w dość nietypowym miejscu, czyli z tyłu karty. Prawdopodobnie ma to umożliwić łatwiejszy jej montaż w mikro-TX-owych czy nawet niskoprofilowych obudowach. Cokolwiek by nie było powodem tej decyzji to osobiście uważam to za strzał w dziesiątkę. Nie pogniewałbym się, gdyby wszyscy producenci poszli tym samym śladem. Góra karty pozbawiona konektorów i wystających paskudnych kabli wygląda wtedy o wiele schludniej, a przecież ma to ogromne znaczenie dla posiadaczy obudów z okienkiem.
Zanim zabierzemy się za testy i porównania rzućmy okiem na budowę chłodzenia. Aspekt kultury pracy składający się na temperatury oraz hałaśliwość jest niezwykle ważny dla wielu. Tutaj RTX 2060 zasłużenie zbiera solidne pochwały, chociaż nie zawsze było tak pięknie. W przyszłości referenty, czyli karty produkowane bezpośrednio przez Nvidia były doprawdy piękne, ale jednocześnie gorące i hałaśliwe. Wszystko dlatego, że wyposażano je w jeden wentylator, który przepychał gorące powietrze przez całą długość karty, wypychając je tyłem. Takie rozwiązanie miało swoje plusy, lecz siłą rzeczy były one głośniejsze i cieplejsze. Dlatego właśnie tak wielu graczy preferowało karty od partnerów Nvidia, którzy, kolokwialnie mówiąc, sami projektowali do nich chłodzenie. Oczywiście w niektórych wersjach było więcej zmian, ale nie ma potrzeby zagłębiać się teraz w szczegóły.
W każdym razie najważniejsze jest to, że jak kiedyś karty referencyjne pozostawiały wiele do życzenia, pod względem temperatury i głośności, tak z wprowadzeniem nowej serii RTX w końcu widzimy diametraną przebudowę i zaprezentowanie nowego designu. Wreszcie seria Founders Edition otrzyma dwa wentylatory oraz otwartą budowę. Najprawdopodobniej taki ruch był wręcz konieczny, aby w odpowiednim stopniu odprowadzić ciepło z mocniejszych modeli 2080 czy 2080 Ti. Testowana tutaj 2060 może i jest od nich krótsza, ale chłodzenie na tym praktycznie nie ucierpiało. Testowany RTX ma o połowę niższe zapotrzebowanie na energię od najmocniejszego modelu, a co za tym idzie, wydziela od niego znacznie mniej ciepła. Tak zaprojektowany radiator i dwa wentylatory nie mają żadnego problemu w utrzymaniu przyzwoitych temperatur.
Skoro te są niskie, to wentylatory pracują znacznie wolniej, a tym samym pozostają one niemal całkowicie niesłyszalne. W moim zestawie w czasie kilkugodzinnego gamingu temperatury w zamkniętej obudowie Cooler Master H500P Mesh wahały się w okolicach 65 do 75 stopni. Tutaj muszę zaznaczyć, że wentylatory przednie w obudowie kręciły się na minimum, a te na karcie były w automacie, który w tym modelu mocno stawia na jak najbardziej komfortowe doznania akustyczne. Ustawiając wentylatory obudowy i karty w tryb gamingowy, temperatury rzadko kiedy przebijały nawet 60 stopni Celsjusza. Tak więc skoro testowany RTX został wyposażony w tak solidne chłodzenie, to absolutnie nie widzę opcji, aby pominąć kwestię podkręcania. Zważywszy, że w tym modelu możemy na tym tak wiele zyskać.
W internetach piszą, że RTX 2060 jest w stanie mocno deptać po piętach GTX-owi 1080 lub nawet dorównać RTX-owi 2070, który kosztuje w końcu między 500 a 800 złotych więcej. Wiem, że początkowo brzmi to jak bujda na resorach, ale 70 i 60 bazują na tym samym procesorze TU106, który tylko na potrzeby tańszej wersji został odrobinę przyblokowany. Rzecz jasna, podkręcenie nie zwiększy ilości pamięci. Ani nie odblokuje zablokowanych jednostek, ale w typowych grach podkręcenie karty pozwala mocno się do niej zbliżyć. Tak więc overclocking RTX 2060 jest bardzo kuszący i w przypadku wielu z Was może okazać się zbawienny, zwłaszcza w przyszłości, gdy wymagania gier się zwiększą.
Pewnie większość z Was daje sobie sprawę z tego, że podkręcenie to istna loteria i wiele zależy o tego jaka sztuka się nam trafi. Jeden dadzą się podkręcić mocniej, inne trochę słabiej, ale zawsze coś na tym zyskamy. W moim przypadku było dość wyboiście. Skaner OC w Afterburnerze znalazł mi zegar o 149 MHz wyższy od tego stockowego. Chociaż automat to automat i na ręcznym szukaniu zwykle udaje się wyciągnąć więcej. Jednak nie tym razem. Dłuższe testy gier udowodniły, że nawet znaleziony zegar był niestabilny i wiele gier zwyczajnie mi się zawieszało. Metodą prób i błędów po kolejnych godzinach ustaliłem, że dodatkowe 130 MHz do zegara GPU oraz 930 MHz do pamięci zapewnia w pełni stabilną rozgrywkę.
No dobrze, jedynie Fortnite był z lekka marudny i tu musiałem odpuścić kolejne 15 MHz, ale później było już jak najbardziej OK. Tak więc na jakie zegary można w ogóle liczyć? Cóż, w sieci widziałem wiele osób, które były w stanie zakręcić ją stabilnie o dodatkowe 150, a nawet 170 MHz, więc wszystko jest możliwe. Bo im przypadku mogło być lepiej, ale i tak nie jest źle. Nawet taki overclocking dodał solidny wzrost wydajności, do czego jeszcze za chwilę przejdziemy przy okazji omawiania gier. Przed tym jednak sprawdźmy jak wygląda zapotrzebowanie na energię. Otóż przy standardowych zegarach pod pełnym obciążeniem kartek konsumuje w okolicach 158 W. Naturalnym jest, że overclocking zwiększa ten apetyt i potrafi dobić do 187.
Z kolei bez obciążenia, czyli w czasie zwykłej pracy Windows karta pobiera skromne 7 do 9 W. No a teraz, gdy mamy już omówione kilka najważniejszych kwestii, możemy śmiało przejść do przetestowania wydajności w grach. Tutaj na pierwszy ogień bierzemy nowego Battlefielda. Dla dokładniejszej powtarzalności wszystkie pomiary wykonałem w kapani singlowej. Na tej samej mapie starając się w miarę dokładnie otworzyć każdy krok. Wykonałem po trzy identyczne przeloty dla każdej z rozdzielczości i po overclockingu grafiki. To co będziecie widzieć w Battlefieldzie i wszystkich innych grach, to średnio uzyskano właśnie z trzech takich serii. W każdym razie tak oto przedstawiają się wyniki pomiarów dla DirectX 12 w presetie Ultra. Full HD czy nawet 1430p nie stanowi dla niej najmniejszego problemu.
Możecie tutaj zaobserwować też na ile opłacało się podkręcenie karty. Taki wzrost jest w pełni opłacalny wszelkiego zachodu związanego z szukaniem stabilnych zegarów OC. W rozdzielczości 4K na Ultra detala komfortowo nie pogramy, lecz wtedy to albo rozdzielczość, albo najwyższa możliwa jakość. Zrzucając kilka najbardziej wymyślnych efektów i trochę detali, to nawet w 4K możemy utrzymać okolice 60 klatek. Skoro mamy teraz Battlefield V na tapecie, to nie może się obyć bez jakże przełomowej technologii, którą jest Ray Tracing. Coś mi mówi, że ten dalej nie cieszy się zbytnią przychylnością. Jasne, początek wejścia DXR był ciężki i okraszony rozczarowaniem. Zaraz po premierze nawet najmocniejszy model RTX-ów miał spore problemy z utrzymaniem grywalnej ilości klatek z włączonym śledzeniem promieni. Stąd pojawiło się to całe zwątpienie.
Wiele osób zadawał sobie pytanie, czy ta technologia kiedykolwiek trafi do domowych komputerów, takich wiecie, wyposażonych w karty z bardziej przystępnego segmentu. Pierwsza duża łatka do Battlefielda znacząco poprawiła wydajność Ray Tracingu, sprawiając, że granie z włączonym DXR w końcu nabrało sensu i to nie tylko już dla topowych kart. Testowany RTX 2060 jest w stanie uciągnąć nawet tak nowoczesną technologicznie grę. Dobrze, może tylko w 1080p, ale momencik. Zanim zaczniecie rzucać mięsem, że to tylko Full HD, pragną uspokoić, że w niedługim czasie pojawi się kolejna łatka poprawiająca optymalizację Ray Tracingu, ale też taka, która ma włączyć technologię DLSS. Karty serii RTX wyposażone są w dodatkowe rdzenie Tensor, które na ten moment pozostają jeszcze nieaktywne.
Jednak gdy łatka wyjdzie, to powinna nam zapewnić kolejny wzrost wydajności w okolicach 30-50%. Ok, a czy na ten moment można zrobić coś więcej? Jasne, że tak. Jeśli granie w tych 45-50 klatkach jest niewystarczające, to w inny sposób możemy poszukać dodatkowej wydajności. Wystarczy tylko zejść odrobinę z ustawieniami celem zwiększenia miądności z gry. Tutaj mam dla Was małą wielką podpowiedź. W zaawansowanych ustawieniach graficznych zmieńcie tylko dwie rzeczy. Tekstury, jak i jakość promieni odbitych z Ultra na Wysokie. Na tych ustawieniach gra jak i Ray Tracing w dalszym ciągu wyglądają fenomenalnie, bowiem tutaj Ultra tekstury i tak są zrobione z mysią o rozdzielczości 4K, a Ultra Wysoki DXR widać dopiero po mocnym zbliżeniu. Czyli tak przytomnym i zdroworozsądkowym okiem na to patrząc, jakości traci się praktycznie nic.
Za to tą prostą czynnością podniesiemy średnią ilość klatek o jakieś 15%. Jednak nie samym Battlefieldem człowiek żyje i sprawdźmy kolejne tytuły. Assassin's Creed Odyssey to jedna z tych pozyski, która robi mocno pod górę wielu procesorom i kartom graficznym. Wymagania są nieubagane, ale i tutaj RTX 2060 całkiem sensownie daje sobie radę. Na pierwszy rzut oka wyniki z tabeli wcale nie powalają, ale ponownie pragnę zaznaczyć, że są to testy wykonane w ustawieniach Ultra High. A te choć wyglądają epicko, to też epicko zatykają niemal każdą dzisiejszą konfigurację. Ta gra została stworzona po to, aby nawet za kilka lat wciąż wyglądać bardzo dobrze, co naprawdę widać, ale według mnie ustawienia Ultra Wysokie nadają się idealnie do screenshotów, ale już mniej do grania.
Ci, którzy zagłębili się w Assassin's Creed Odyssey pewnie słyszeli już nieraz o ogromnym koszcie, związanym z wolumetrycznymi chmurami. Zejście zaledwie jedno oczko niżej, tak, jedno oczko niżej, czyli z Ultra Wysokich na bardzo wysokie może podnieść wydajność o zawrotne 20%. Tutaj naprawdę nie mamy na czym się zastanawiać i to bez względu na posiadaną kartę i jakość chmurek warto obniżyć, zwłaszcza, że pomiędzy Ultra Wysokimi a Wysokimi jakakolwiek różnica wizualna jest niemal niedostrzegalna. Anti-aliasing to kolejna dziwna sprawa w tej grze. Gdy ustawimy go na wysoki, obraz wygląda wręcz na rozmazany. Jak na moje oko, szkoda wtedy tych ładnych tekstur. Z kolei wyłączenie go pozostawia postrzępione krawędzie. Moją osobistą preferencją jest ustawienie anti-aliasingu na niski. Na dodatek daje to kolejne 15% do wydajności.
Tak więc zmieniając tylko i wyłącznie te dwa ustawienia, rozgrywka na RTX 2060 w rodziczości 1440p gwarantuje świetne wrażenia i przez zdecydowaną większość czasu będziemy mogli cieszyć się pomiędzy 60 a 90 klatkami na sekundę. Oczywiście w pewnych lokacjach czy sytuacjach mogą one spaść do okolic 50, ale to głównie w momentach, kiedy uprawia się istną sieczkę na ekranie, chociażby tak jak tutaj podczas Wielkiej Bitwy. Co prawda w tym tytule nie ma wielkiego parcia na ilość klatek. Tu chodzi o klimat, historię i piękne widoki. To co widzicie teraz na ekranie to właśnie RTX 2060 w ustawieniach na ultra, oprócz tych wspomnianych murek i wygładzania. Karta nie była tu nawet podkręcona.
Wszyscy ci, którzy chcieliby bez stutteringów używać synchronizacji pionowej powinni skusić się na overclocking i wyłączyć chociażby coś takiego jak głębie ostrości. To też dodatkowo obciąża kartę, a niektórych nawet drażni. Dlatego wyłączenie tej opcji dla wielu jest wręcz wskazane, ale to tylko kwestia osobistych preferencji. Odejdźmy już od starożytnej Grecji na rzecz Fortnite'a. Jest to tytuł wręcz obowiązkowy na tej liście. W końcu z tak potężną ilością graczy pominięcie go mogłoby być wręcz niewybaczalne. Tutaj wyniki mówią same za siebie. Maksymalne ustawienia graficzne nie robią większego wrażenia na karcie, a i ta jest w stanie dostarczyć zadowalającą ilość klatek także w 1440p. Za to chyba niewielu zdecyduje się na grę w rozdzielczości 4K, a przynajmniej na pewno nie w presetie Epic.
Jak w każdej grze i tutaj można pokombinować z ustawieniami, aby nawet na 4K uzyskać solidny FPS. Aczkolwiek, aby zbędnie nie przedłużać tego materiału, odsyłam do całej masy poradników w sieci. W kolejnym zestawieniu jest trzecia odsłona Wiedźmina. Lada Moment pęknął 4 lata od daty premiery, ale jest to dalej tytuł, który potrafi wprawić w zakłopotanie nawet najmocniejsze układy graficzne. Tutaj? No cóż. To co było kiedyś niedoścignionym marzeniem dla graczy, tak RTX 2060 marzenia te spełnia. Mowa tu oczywiście o ustawieniu uber z pozostawionym, nie naruszonym Hairworks. Nawet Novigrad w 1430p wypada ze średnią powyżej 60 klatek na sekundę. Następnie GTA.
Owszem, nowy tytuł to to nie jest, ale wiele nowych tytułów nie jest też tak ogrywany jak GTA V nawet po kilku latach od premiery. Dlatego i w tym zestawieniu musiało się ono znaleźć. Optymalizacja tej gry pozostawia wiele, wiele do życzenia. Tytuł nie radzi sobie najlepiej z wykorzystaniem nowych, wielowątkowych procesorów. W moich testach RTX 2060 rzadko kiedy była w pełni obciążona, przynajmniej w tych niższych rozdzielczościach. Tym samym nawet w rozdzielczości 1440p karta jak i cały zestaw pracował dość cicho i spokojnie. Dopiero ustawienie rozdzielczości 4K zagoniło bohatera materiału do żwawszej pracy, wciąż reprezentując przyzwoity klatkarz. Przeprowadziłem także kilka standardowych testów, zarówno w Super Position Benchmark, Furmark, Passmark czy 3D Mark.
Jak zawsze zainteresowani mogą teraz wcisnąć pauzę, aby móc przyjrzeć się wynikom bliżej. Tymczasem my lecimy dalej. Nazewnictwo wskazuje na to, że RTX 2060 jest bezpośrednim następcą karty GTX 1060. Tak więc czy nowe jest lepsze? Poprzedniczka zdążyła podbić cały świat i absolutnie nie jest to żart. Wystarczy tylko sprawdzić dane sprzętowe na Steamie, gdzie 1060 zajmuje pierwsze miejsce. Gra na niej blisko 15% całej społeczności. Popularność tego modelu nie jest przypadkowa. Choć wcale nie była to najtańsza karta, to za niewygórowane pieniądze pozwala już grać praktycznie we wszystko na full w rozdzielczości 1080p. Właśnie to idealne zbalansowanie ceny do wydajności pozwoliło osiągnąć jej tak ogromny sukces.
Niemniej, GTX 1060 za niedługo skończy trzy lata, a wiadomo, że rynek gier w tym czasie nie spał. Otrzymujemy nowe, lepiej wyglądające tytuły, których wymagania siłą rzeczy rosną, nawet przy zachowaniu tej samej rozdzielczości ekranu. Przecież, aby móc temu sprostać, upgrade sprzętu w którymś momencie będzie koniecznością. Tak więc lekka zbierając wszystko w całość, to wiemy już, że wydajność RTX 2060 plasuje się w okolica GTX 1070 Ti, a po overclockingu, deprzona nawet po 5080. W tym momencie wiele osób może zastanawiać się, czy w takim razie nie lepiej jest kupić w to miejsce używanej karty z poprzedniej serii. Jestem pewien, że wielu z Was oglądających ten materiał właśnie rozkminia taką ewentualność.
Otóż, jak się okazuje, większość osób obawia się zakupu karty z drugiej ręki. Jakiś rok temu w jednym z moich filmów zapytałem Was, co sądzicie na ten temat. 50% odpowiedziała z pełnym przekonaniem, że tylko i wyłącznie kupiłaby nową kartę. 37% że chciałoby używaną, ale mają przeciw temu poważne obawy i tylko 13% brałoby używkę. Dlaczego więc zawrotne 87% z Was tak bardzo obawia się kupna używanej karty? Osobiście uważam, że dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, grafika jest jedynym komponentem w gamingowym zestawie, który przez większość swojego życia pracuje na 100%.
Oczywiście wiele zależy od tego ile i w co się gra, bo jeśli ktoś tłucze w lekkie gierki z włączoną synchronizacją pionową czy jakąkolwiek inną formą blokowania ilości klatek, to karta będzie miała lżejszy żywot. Lecz taki typowy, hardkorowy gamer nie będzie sobie przecież niczego ograniczał. Jeśli do tego przyjmiemy, że gra on 3-4 godziny dziennie, to po dwóch latach taka karta fizycznie jest bardziej wyeksploatowana niż 15-letni procesor. Jasne, jest to bardzo mocne uogólnienie, ale też prawdziwe. Wierzę, że wielu moich widzów interesuje się sprzętem i dbają chociażby o jego odkurzanie, lecz gdzieś tam są tacy, których karty dobijają w tym momencie 90 stopni Celsjusza, a potężna ilość kurzu jest upchnięta w każdym żeberku radiatora. Po prostu strach od kogoś takiego kupić kartę.
No i po drugie, nawet jeśli będziesz miał szczęście i trafi Ci się taka niekatowana perełka, wypadałoby ją rozebrać, wyczyścić, przesmarować świeżą pastą oraz wymienić w niej termopady. Zabieg taki majątku nie kosztuje, ale to kolejne zakupy internetowe, kolejne szukanie padów o odpowiedniej grubości, czyli innymi słowy zawracanie sobie gitary. Doprawde, czynność ta nie jest wcale jakaś trudna. Jeśli ktoś czuje się na siłach oraz chce się pobawić, to nie ma w tym absolutnie niczego złego. Zwłaszcza jeśli cena będzie godna podjęcia takiego ryzyka, bo to jest zawsze jakieś ryzyko. Aczkolwiek jak niektórych pasjonuje widok rozebranej elektroniki, tak innych przyprawia opalpitację serca i należy to uszanować. Nic więc dziwnego, że wielu użytkowników woli sięgnąć po nowy produkt.
Nawet jeśli jesteś fajnym hardcorem i wydaje Ci się, że wciąż wolisz używkę, to musisz pamiętać jeszcze o dwóch bardzo istotnych sprawach. Bowiem RTX 2060 skrywa w swym rękawie kolejnego Asa. Wynaniej nie mam tu na myśli wsparcia dla raytracingu, bo to w ogóle swoją drogą. Ale chodzi mi tu o technologię DLSS. Jest to nowoczesna forma wygładzania krawędzi wykorzystująca sieć neuronową. Dokładnie opisywam tę technologię w filmie poświęconym RTX-om i jest ona na tyle ciekawa, że warto zapoznać się z tym materiałem. Link do niego wrzucę tu do opisu i na koniec filmu.
W każdym razie i tak w dużym skrócie mówiąc, tak obecnie RTX 2060 odpowiada mocy GTX-owi 1080 Ti, tak dzięki DLSS może zyskać jeszcze dodatkowe 30, a nawet do 50% wydajności. Wtedy może okazać się, że już nic z serii dziesiątek mu nie dorówna. Niemniej technologia DLSS to wciąż nowość i jak na razie możemy jej uświadczyć tylko i wyłącznie w Final Fantasy, ale już zapowiedziane jest 25 innych tytułów, więc tuż tuż. Ogólnie rzecz biorąc to, testowany dzisiaj RTX 2060 jest łakomym kąskiem. Można nawet rzec, że jest on najrozsądniejszym ekonomicznym wyborem pośród wszystkich dotychczas zaprezentowany kart serii 2000. Wydajność jest pod dostatkiem, aby zapewnić płynną rozgrywkę. Wsparcie dla technologii DLSS w perspektywie czasu może nawet jeszcze bardziej zwiększyć jej możliwości i ogólną wartość.
Nie wolno pomijać także faktu, że jest to obecnie najtańsza karta, na której uświadczymy śledzenia promieni w czasie rzeczywistym, czyli tego raytracingu. Na to wszystko 2060 charakteryzuje się wysoką kulturą pracy, dzięki poprawionemu chłodzeniu względem wszystkich poprzednich referentów, aczkolwiek nie wszystko złoto, co się świeci. Jak nowy design i niskie temperatury w wersji Founders Edition mogą się podobać, tak rozebranie karty czy nawet zdjęcie samego chłodzenia to istny koszmar i raczej niewielu się na to zdecyduje. Na szczęście radiator karty zbudowany jest tak, że daje się on bezproblemowo przedmuchać z nadmiaru nagromadzonego kurzu, więc na dzień dzisiejszy nie powinno to stanowić raczej żadnego większego problemu.
Popod powróci dopiero za dwa, trzy, może nawet pięć lat, gdy nadejdzie czas na wymianę pasty termoprzewodzącej, jednak to w dużym stopniu zależy od tego, jaka pasta została użyta przez NVIDIA i czy czas będzie dla niej łaskawy. Kiedyś na pewno się tego dowiemy. Drugą kwestią, której z lekka się obawiam, to ilość dostępnej pęci VRAM. 6 GB wystarcza, by uciągnąć wszystkie dzisiejsze gry w 1460p, ale co będzie za kilka lat? Na ten moment można sobie tylko gdybać. Reasumując to RTX 2060 jest niezłym pretendentem, który ma szansę przyjąć pałeczkę i powtórzyć sukces jakże lubianego GTXa 1060. A jakie jest Twoje zdanie na ten temat? Czy chciałbyś takie RTX u siebie? Czekam na Wasze komentarze. Link do aktualnych cen karty odnajdziecie w opisie tego filmu poniżej.
Jeżeli podobało Ci się to nagranie, bardzo proszę pozostaw po sobie chociaż tą łapkę w górę oraz subskrybuj mój kanał. A może znasz kogoś zainteresowanego tematem, jeśli tak, koniecznie weź li mu linka. Natomiast, jeśli masz jakiekolwiek pytania, jak zwykle możesz je zadać w komentarzu pod tym filmem. Tymczasem ja się z Tobą już żegnam i zapraszam do następnych nagrań. Trzymajcie się, hej!.
Informujemy, że odwiedzając lub korzystając z naszego serwisu, wyrażasz zgodę aby nasz serwis lub serwisy naszych partnerów używały plików cookies do przechowywania informacji w celu dostarczenie lepszych, szybszych i bezpieczniejszych usług oraz w celach marketingowych.