TRANSKRYPCJA VIDEO
Jedwabne, niewielka polska miejscowość, była miejscem zbrodni niemieckiej podczas II wojny światowej, gdzie Żydzi byli paleni żywcem. Po 60 latach, niesłusznie obciążono Polaków odpowiedzialnością za tę zbrodnię. Plan niemiecki na Holocaust zakładał obarczenie Żydów winą za zbrodnie komunistyczne i podżeganie do przemocy przeciwko nim. Nie jest jasne, w jakim stopniu lokalni mieszkańcy byli zaangażowani w zbrodnię, ale dowody sugerują, że tylko Niemcy mieli środki i zamiar przeprowadzić masakrę. Świadek, Szmul Wasserstein, niesłusznie oskarżył Polaków o popełnienie zbrodni. Socjolog Jan Tomasz Gross później opublikował książkę opartą na relacjach Wassersteina, obarczając Polaków winą za zbrodnię. To wywołało kontrowersje. Książka Grossa była pełna oskarżeń i zniesławień wobec Polaków, zamiast uznać jej treść za atak na dobre imię Polski. Instytucje państwowe zaangażowały się w promowanie propagandy Grossa. Instytut Pamięci Narodowej (IPN) wszczął śledztwo w sprawie masakry w Jedwabnem we wrześniu 2000 roku. Śledztwo zostało zakłócone, gdy przełożeni Ignatiewa publicznie narzucili oczekiwany przez siebie osąd. W lutym 2001 roku prezes IPN, Leon Kieres, stwierdził, że sprawcami zbrodni byli Polacy. Kilka miesięcy później prezydent Kwaśniewski przeprosił w imieniu Polski. Kardynał Glemp również przeprosił i wezwał do modlitw w Jedwabnem. Śledztwo znalazło dowody na udział Polaków w zbrodni. Autor wyraża swoje obawy, że prawda o masakrze w Jedwabnem może nigdy nie zostać ujawniona.
Jedwabne to małe miasteczko położone wśród nadnarwiańskich i nadbiebrzańskich lasów. Ta nieskażona, piękna przyroda, która dziś jest chroniona w Biebrzańskim Parku Narodowym, w latach II wojny światowej stała się scenerią niemieckiej zbrodni, która po 60 latach została przypisana Polakom. 10 lipca 1941 r. Żydzi z miasteczka zostali spędzeni przez niemieckich żandarmów i przyjezdny niemiecki oddział do Stodoły i tam, najprawdopodobniej żywcem, spaleni. Ta okrutna zbrodnia została przypisana Polakom. Kto i dlaczego tego dokonał? Czy ta oficjalna na zachodzie wersja wydarzeń z Jedwabnego jest prawdziwa? 10 lipca 1941 r. Niemcy z jakąś pomocą lokalnych mieszkańców zamordowali większość Żydów z Jedwabnego leżącego w północno-wschodniej Polsce. Aby wyjaśnić tę zbrodnię przeprowadziliśmy szczegółowe śledztwo na poziomie lokalnym.
Żeby jednak zrozumieć wynikające z niego fakty trzeba znać także szeroki kontekst tych zdarzeń. Jeszcze zanim Hitler zaatakował swojego wcześniejszego sojusznika Stalina, niemieckie służby bezpieczeństwa zaczęły przygotowywać strategiczny plan, którego kulminacją po lipcu 1941 r. był Holokaust, czyli ludobójstwo Żydów. Pierwsza faza planu przewidywała trzy główne działania. Po pierwsze SS i inne niemieckie oddziały miały mordować żydowskich mężczyzn pod pretekstem zwalczania prosowieckiego ruchu oporu. Ponieważ Niemcy utożsamiali wszystkich Żydów z komunizmem masowe mordy objęły bardzo szybko także żydowskie kobiety i dzieci. Po drugie, ponieważ Niemcy uznali, że lokalna chrześcijańska ludność, Ukraińcy, Bałtowie, Polacy i Białorusini będą antysowieccy i antyżydowscy, SS miało rozkaz prowokowania tej ludności do przemocy wobec swoich żydowskich sąsiadów.
Po trzecie, niemiecka policja miała ścisłe rozkazy, by raportować swoje ludobójcze działania tylko ustnie. Nie planowano powstania pisemnych raportów. Od samego początku była intencja ukrywania tych zbrodni, a zwłaszcza niemieckiego w nich udziału. Ten nazistowski scenariusz powtarzał się na całej linii frontu od Bałtyku do Morza Czarnego. Oczywiście lokalnie miał rozmaitą specyfikę. Na przykład jednym z zasadniczych motywów, który miał rozjuszyć lokalną ludność i zachęcić ją do antyżydowskiej przemocy, było odkrycie ciał tysięcy zamordowanych przez NKWD więźniów podczas panicznej sowieckiej ucieczki. W niemieckich planach zrealizowanych w Kownie i we Lwowie, widok stosów ciał miał doprowadzić do antyżydowskiej przemocy. Bo to Żydzi mieli być obwinieni o zbrodnie komunistyczne i uznani za współpracowników Związku Sowieckiego.
Jednak z uwagi na szybkość przemieszczania się frontu po 22 czerwca 1941 roku, w pobliżu granicy niemiecko-sowieckiej NKWD nie zdążyło zamordować więźniów. Tak więc ten impuls do odwetu za zbrodnie na więźniach nie działał. Tak było w przypadku Jedwabnego. Mieszkańcy miasteczka umieszczeni w więzieniu w Łomży szczęśliwie uniknęli masakry. Oczywiście po przejściu frontu nastąpił spontaniczny odwet na lokalnych sowieckich kolaborantach, zarówno Polakach jak i Żydach. To była odpowiedź na działania tych ludzi podczas dwóch lat sowieckiej okupacji, w tym fale wysiedleń, z których ostatnia nastąpiła w czerwcu 1941 roku, tuż przed atakiem Hitlera na Związek Sowiecki. Ten odwet trwał jednak tylko kilka dni po przejściu frontu w czasie instalowania niemieckiej okupacji.
Masakra dokonana 10 lipca 1941 roku miała zupełnie inny charakter. Niemcy zaplanowali ją z góry, a następnie przeprowadzili przy wykorzystaniu lokalnych mieszkańców. Nadal jednak nie wiadomo do jakiego stopnia lokalni mieszkańcy zostali włączeni w te operacje. W szczególności nie wiadomo jaka była ich rola w zabijaniu Żydów. Dowody wskazują, że o ile Polacy uczestniczyli w gromadzeniu Żydów, zwykle pod przymusem, to tylko Niemcy mieli broń, środki techniczne i intencje, by wymordować żydowską ludność Jedwabnego. To ponura historia. Materiały toczących się wokół niej śledztw nie są niestety jednoznaczne. Pierwszym człowiekiem, który zarzucił Polakom sprawstwo zbrodni był rzekomy jej świadek Szmul Wasserstein.
Opis wydarzeń jaki zaprezentował w swoich wspomnieniach to jedno wielkie oskarżenie Polaków o popełnienie tej zbrodni, którą, jak twierdzi, obserwował z ukrycia. Dziś wiadomo, że kłamał na temat ilości ofiar, którą określił na 1600. Nie wiadomo też, czy w ogóle był świadkiem bezpośrednich wydarzeń. Jego relacja, zawarta w nieprzetłumaczonej na polskiej książce wspomnieniowej, wydanej w Kostaryce w języku hiszpańskim, to istny horror klasy B. Rzeki żydowskiej krwi płynące drogą. Zakrwawione ręce oszalałych polskich morderców. Zbiorowe gwałty. Wymyślne tortury. Ludzie ogarnięci morderczym szałem, którzy mieli dokonywać szokujących okruciństw. Już na pierwszy rzut oka widać, że to nie fakty, tylko wytwory chorej wyobraźni zaciekle antypolskiego autora.
Wasserstein opisał na przykład śmierć swojego brata, dwunastoletniego Saula, zaznaczając, że jej bezpośrednio nie widział. Opis wskazuje, że jego brat co najmniej dwa razy z martwych wstawał. Mego brata zamordowali jako ostatniego. Zdaje się, że w pewnym momencie zamierzał bronić się trzymaną w rękach łopatą. Wtedy cztery rozjuszone bestie powaliły go kijami na ziemię. Cięgi były śmiertelne, ale Saul nie był byle kim. Upadł zakrwawiony, a potem wyprostował się. Wtedy uderzyli go w głowę drewnianym drągiem. Próbował się podnieść jeszcze raz z tej mieszaniny krwi i piachu. Przywlekli go i rzucili pod nogi Giewizzi, który dokonał bestialskiego uderzenia siekierą. Saul wyprostował się raz jeszcze. Był jak zjawa z zaświatów.
Jego głowa była prawie oddzielona od tułowia. Było to coś nieprawdopodobnego. Podszedł kilka kroków do tego rzeźnika, ale ten wyciągnął bagnet jeszcze sprzed I wojny światowej, jakich używano w tych stronach, i zatopił go w plecach chłopca raz, drugi, trzeci, aż upadł martwy na ziemię. Wtedy drewniana noga zepchnął go do grobu, aby przypieczętować tę przerażającą zbrodnię. Relacja Wassersteina to gotowy scenariusz slashera, czyli horroru klasy B, którego główną atrakcją są beczki lejącej się zewsząd krwi. Oto jeszcze jedna z opisywanych przez niego scen. Zawarty w niej obraz poprzez swoje nieprawdopodobieństwo jasno dowodzi, że jest wymysłem. Starych brodatych i religijnych Żydów oddzielono od grupy i ustawiono w szeregu jednego za drugim.
Obnażyli ich piersi, zdzierając powierzch, potem nasączyli ich brody benzyną i podpalili świeczką. Starcy ci zamienili się w żywe pocholnie, ich zmasakrowane twarze i brody ogarnęły spirale płomienia. Dodatkowo tej scenie przygrywała pijana orkiestra. Pod koniec lat 1990 sprawą tej zbrodni zajął się polsko-amerykański socjolog Jan Tomasz Gross. Początkowo i on nie wierzył w relacje Wassersteina, jednak jak sam napisał, nagle dotarło do niego, że są prawdziwe. W 2000 roku opublikował książkę pod tytułem Sąsiedzi, w której bazując na zmyśleniach Wassersteina, przypisał winę za zbrodnię Polakom. Rok później książka wyszła w Stanach Zjednoczonych. Książka i dyskusja wokół niej wywołały prawdziwe trzęsienie ziemi w Polsce. Główne tytuły prasowe na jej podstawie zaczęły przedstawiać Polaków jako współsprawców Holokaustu.
Choć szybko okazało się, że książka Grossa to zbitka pomyłek, oskarżeń i pomówień wobec polskich Polaków, zamiast uznać jej treść za powodowany złymi intencjami atak na dobre imię Polski, w propagowanie te z Grossa włączyły się instytucje państwowe. Było to niezbędne dla ich oficjalnego potwierdzenia. Dla uwiarygodnienia tych działań sprawą zajął się Instytut Pamięci Narodowej. Niezależnie od tego, komu trzeba będzie się narazić, takie decyzje będą podejmowane. We wrześniu 2000 roku ruszyło śledztwo IPN w sprawie Jedwabnego. Było to pierwsze śledztwo w historii Instytutu, a do jego prowadzenia wyznaczony został prokurator Radosław Ignatiew. Śledztwo nie wyszło z fazy wstępnego zbierania materiałów oraz pierwszych przesłuchań, gdy przełożeni prokuratora Ignatiewa zaczęli publicznie narzucać mu jego wynik.
W połowie lutego 2001 prezes IPN Leon Kieres podczas wyjazdu do Stanów Zjednoczonych stwierdził, wiemy, iż sprawcami tej zbrodni byli Polacy. Kieresa nikt nie zapytał, skąd posiadł taką wiedzę, skoro śledztwo w sprawie dopiero się zaczęło. To nie jest śledztwo, które by przesądzało generalnie o tym, co się zdarzyło 10 lipca 1940 roku. Dwa tygodnie później nastąpił kolejny skandal. Polski postkomunista zajmujący stanowisko prezydenta, Aleksander Kwaśniewski, dla izraelskiego dziennika Jediot Achronot wypowiedział następujące szokujące słowa. To było ludobójstwo dokonane przez Polaków z Jedwabnego na ich żydowskich sąsiadach. Dlatego należy skłonić głowę i prosić o przebaczenie. Możliwe, że po tym akcie Polacy staną się lepsi. Rzeczywiście, kilka miesięcy później, 10 lipca 2001 roku, w 60.
rocznicę zbrodni Kwaśniewski wygłosił takie przeprosiny, które stały się ostatecznym uznaniem przez niego polskiej winy. Przepraszam. Przepraszam w imieniu swoim i tych Polaków, których sumienie jest poruszone tamtą zbrodnią. 5 marca 2001 roku, czyli trzy dni po wypowiedzi prezydenta Kwaśniewskiego, głos w sprawie zajął prymas polski Józef kardynał Glemp. Jego wypowiedź ciągle można znaleźć na oficjalnej stronie polskiego kościoła OPOKA. Przed rokiem Polski, w 1999 roku, w okolicach Kwaśniewskiego, w okolicach Wielkiej Brytanii, w okolicach Wielkiej Brytanii, w okolicach Polskiego kościoła OPOKA. Przed rokiem poinformował mnie poważny Żyd, że niebawem będzie nagłośniona sprawa Jedwabnego, miejscowości w diecezji łomżyńskiej, gdzie mord na Żydach został dokonany przez Polaków.
Szczególnie, mord dokonany przez spalenie żywcem ludności żydowskiej, spędzonej siłą przez Polaków do stodoły, jest niezaprzeczalny. Nie zaprzeczal. Kardynał Glemp poinformował także o tajemniczej akcji zakulisowego przekonywania do polskiej winy, która wówczas była prowadzona, choć śledztwo wszczęte przez IPN dopiero się rozpoczęło. Tymczasem, pod koniec lutego, w ciągu dwóch dni, kilku wysokiej rangi polityków skontaktowało się ze mną z identycznym niemal programem. Tego i tego dnia Kościół Katolicki powinien podjąć wielkie modły w Jedwabnem, pokajać się za zbrodnie w Jedwabnem i prosić o przebaczenie ludobójstwa, bo inaczej narazimy się na gniew. Prymas ostatecznie nie zdecydował się na modły przebłagalne w Jedwabnem. Przeprowadził jednak uroczystość ekspiacyjną w Kościele Wszystkich Świętych w Warszawie.
Celem naszego obecnego zgromadzenia jest modlitwa biskopatu polskiego za obronę w Jedwabnem i w innych miejscach. Zaproponował polskim rabinom, by też wzięli udział w tej uroczystości i przeprosili Polaków za żydowskie zbrodnie. Jednak rabini odmówili takich przeprosin. Udział wziął natomiast prezes IPN, Leon Kieros. Można się modlić codziennie, można się modlić o różnych porach dnia. Ja też się modlę. Dzień po opublikowaniu tekstu prymasa Glempa, swoje trzy grosze dorzucił ówczesny premier Jerzy Burzyk. Udział Polaków w zbrodni w Jedwabnem jest bezsporny. Nie zaprzecza temu żaden poważny historyk.
Dokładnie w tym samym czasie, w marcu 2001 roku, w Jedwabnem rozpoczęto w ramach śledztwa prowadzonego przez IPN pierwsze prace terenowe, będące wstępem do planowanej ekshumacji, która miała wyjaśnić, ile osób zginęło podczas zbrodni i w jaki sposób to nastąpiło. Od razu zaczęto znajdować dowody wskazujące na to, że zbrodnia przeprowadzona została zupełnie inaczej, niż opisywali to Wasserstein i Gross. A czemu przyświadczyli prymas Glemp, prezydent Kwaśniewski i premier Burzyk? 16 maja 2001 roku odbyła się narada na temat planowanego przebiegu ekshumacji. Po jej zakończeniu, jej uczestnicy nieoczekiwanie zostali zagadnięci przed biurem przez rabina Michaela Schudricha i pana Stanisława Krajewskiego ze Związku Gmin Żydowskich. Ustalenia z ministrem sprawiedliwości Lechem Kaczyńskim zażądali udziału w ekshumacji. Zgodę na ich dołączenie wyraził nadzorujący śledztwo prokurator Witold Kulesza.
Efektem tej zgody stało się stopniowe przejęcie nadzoru nad procesem ekshumacji przez kilku Żydów, którym przewodził rabin Michael Schudrich. 20 maja Lech Kaczyński na jego żądanie zatrzymał ekshumację w Jedwabne. Zamiast ekshumacji były odtąd prowadzone prace wykopaliskowe o charakterze nieekshumacyjnym, których zasadą było nienaruszanie grobu i jego zawartości. Zasad tych bardzo skrupulatnie pilnowali stale obecni na miejscu wykopalisk rabin Schudrich i jego ludzie. Sam rabin Schudrich 14 lat później, w 2015 roku zdradził, co wtedy zaszło. Polscy przedstawiciele uznali też, że muszą być wrażliwi na to, co się mówi w Polsce i tak wpadłem na pomysł, który nazwałem częściową ekshumacją. Oczywiście nie ma czegoś takiego jak częściowa ekshumacja. Albo się ekshumuje, albo nie.
Uzgodnienia zatem były takie, że archeolodzy odsłonią grób do poziomu, na którym są szczątki i wtedy wezwą kogoś z prokuratury i zrobią zdjęcia. Była prośba, że oni zrobią, co ja zalecam, ale ja tego nie mogę publicznie powiedzieć, bo oni po prostu chcieli mówić, że to jest ekshumacja. Środowiska żydowskie nie chciały przewiercania szczątków, czy naruszania szczątków kostnych. Myśmy się do tego dostosowali. Rabin Schudrich dał do zrozumienia, że swą mądrością i sprytem ograł polskich polityków, w tym Lecha Kaczyńskiego. Kiedy się coś załatwia z urzędnikami i politykami, bardzo ważne, żeby oni myśleli, że to jest w gruncie rzeczy ich pomysł. I ja tak do nich podszedłem i okazało się, że prawie we wszystkim odnieśliśmy sukces. Dla mnie to jest taki problem.
Dlaczego, kiedy takie dobre ludzie proszą o mnie, ja bardzo chcę pozwolić, ale z drugiej strony ja nie mogę. Rabin Schudrich odmówił wypowiedzi w sprawie swojego zachowania w 2001 roku na potrzeby naszego filmu. Zdjęcia z przebiegu ekshumacji dowodzą jednak, że ekshumację po prostu sfingowano, a obecni w jej trakcie żydowscy przedstawiciele Rabina Schudricha po prostu robili sobie żarty, używając na miejscu różdżek i paląc papierosy nad kośćmi tak rzekomo świętych dla nich rodaków. Śledztwo IPN prowadzone więc było w sytuacji, gdy najważniejsi przedstawiciele państwa polskiego – prezydent, premier i prymas z niejasnych do dziś przyczyn zawarli swoistą zmowę polegającą na obarczeniu Polaków winą za zbrodnię w Jedwabnem. Bez względu na dowody. W dodatku dygnitarze ci zablokowali możliwość przeprowadzenia czynności śledczych, które mogły ich wersję podważyć.
Nic więc dziwnego, że choć prowadzący śledztwo prokurator Radosław Ignatiew nie znalazł i nie wskazał żadnego polskiego sprawcy, zakończył je konkluzją pozostającą w zgodzie z oskarżeniem Polaków o sprawstwo mordu. W dokumencie będącym uzasadnieniem umorzenia śledztwa czytamy Co do udziału polskich cywili w dokonaniu zbrodni należy przyjąć, że była to rola decydująca o zrealizowaniu zbrodniczego planu. I dalej? Wykonawcami zbrodni, jako sprawcy sensu stricto, byli polscy mieszkańcy Jedwabnego i okolic. Mężczyźni w liczbie co najmniej około 40. Nigdy nie było wątpliwości, że w dokonaniu tej zbrodni uczestniczyli obywatele Polsce. W ten sposób państwo polskie ostatecznie podżyrowało polski udział w zbrodni, zarzucony Polakom przez Szmula Wassersteina i Jana Tomasza Grossa. Sposób w jaki przerwano śledztwo dotyczące zbrodni w Jedwabnem to istne kuriozum.
Prowadzący je prokurator Radosław Ignatiew napisał uzasadnienie do decyzji o jego umorzeniu wielkości monografii naukowej. Stwierdził w nim, że nie jest w stanie wskazać żadnych konkretnych sprawców zbrodni, mimo tej niemożności uznał, że to Polacy ją popełnili. Głównymi źródłami dla Ignatiewa były zeznania Szmula Wassersteina oraz książka Jana Tomasza Grossa, Sąsiedzi. Wasserstein jest jednak kompletnie niewiarygodnym świadkiem, a książka Grossa to nie nauka, tylko ćwiczenia z ideologii postępu społecznego i krytycznej teorii ras wrzucone w polskie realia. Podobnie jak Ignatiew, Gross swoją wersję zdarzeń z Jedwabnego opiera na obciążonych nieprawdą relacjach Wassersteina. To zresztą nie pierwszy przypadek, gdy historia Holokaustu jest wykorzystywana instrumentalnie w celu wykorzystania współczucia, jakie roznieca tragedia Żydów.
Na przykład równolegle z publikacją Sąsiadów Grossa swoje fałszywe memuary opublikowała Misha de Fonseca. Autorka utrzymuje w nich, że będąc siedmioletnią żydowską dziewczynką z Belgii, podjęła się odnalezienia swoich rodziców wywiezionych do obozu koncentracyjnego na wschodzie Europy. De Fonseca opisała jak podróżuje w tym celu po Europie w asyście wilków. Kobieta przekonywała, że w drodze z Brukseli przemierzyła Niemcy i Polskę, by dotrzeć aż do Rzytomierza na Ukrainie. Potem zaś wróciła do Belgii, ale przez Rumunię, Jugosławię i Głogę. Początkowo świat zachodu ciepło i współczująco przyjął rewelację de Fonseki. Jej historia trafiła do programu szkolnego we Francji. Nikt jej nie kwestionował przez 10 lat, zanim nie wydało się, że jest całkowicie zmyślona.
W Polsce, a potem na całym świecie bajania Grossa zostały przyjęte za prawdę objawiące. Polską inteligencję ogarnęła pod ich wpływem masowa histeria. Historycy i dziennikarze prześcigali się w oskarżaniu Polaków o zbrodnie w Jedwabni. Najgłośniejsi z nich przekonywali, że jeśli Polacy przyznają się do zbrodni, to doświadczą wyzwalającego katarsis. To była psychoterapia, a nie nauka. Ale kilku badaczy zajęło się prawdziwym badaniem i sprawdzaniem istniejących dowodów w sprawie. Gdy prokurator Ignatiew prowadził swoje śledztwo, napisałem monografię Mord w Jedwabnem 10 lipca 1941. Prolog przebiegł po kłosie, którą opublikowałem po angielsku w Columbia University Press.
Konkluzja mojej pracy była całkiem odmienna od wniosków prokuratora Ignatiewa, bo ja nie jestem polskim urzędnikiem państwowym i nie wiążą mnie przeprosiny prezydenta Kwaśniewskiego, czy oświadczenia premiera Buska, czy prezesa International. Jest oczywistym, że prokurator Ignatiew musiał podążać za decyzjami biurokracji. Nie mógł sprzeciwić się najważniejszym osobom w państwie, w tym własnym bezpośrednim przełożonym, którzy wcześniej wydali werdykt. Dlatego Ignatiew czuł się zmuszony oskarżyć Polaków o popełnienie zbrodni w Jedwabnem. W tej chwili, gdy Polaków znali w jedwabnym, to nie było możliwe, bo potwierdziło postmodernistyczne bajania opracowane przez Grosza. Później te historie medialne zostały wzmocnione przez badaczy, którzy wprawdzie nie przedstawili nowych dowodów, ani nawet w większości nie zbadali starych, tylko powtarzali w kółko dominującego się wywiadu.
W związku z tym, w zeszłym roku, w Polsce, w Polsce, bo nawet jeśli ktoś z nich miał jakieś wątpliwości wynikające z dość lekkiej natury książki sąsiedzi, to teraz potwierdził jej najważniejsze tezy przedstawiciel państwa polskiego, prokurator Ignatiew, którego zdaniem Polacy to zrobili. To stwierdzenie stało się prawdą oficjalną. W związku z tym, w związku z tym, w związku z tym, Gdy pisałem moją monografię zbrodni wiedłabnem, nie miałem dostępu do materiałów zgromadzonych przez Ignatiewa, tylko wybrańcy mieli taki dostęp, ci, którzy zgadzali się z Ignatiewem i Groszem. Dla innych były to dokumenty poza zasięgiem, schowane i tajne. To była oczywiście sytuacja totalnie nieuczciwa.
Walka o ujawnienie dokumentów ze śledztwa wstępu, W walkach o ujawnienie dokumentów ze śledztwa w sprawie Wiedłabnego, którą prowadziłem, trwała ponad 3 lata. Prokurator Radosław Ignatiew robił wszystko, aby nie dopuścić do ujawnienia treści tych akt. Ostatecznie to wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego z kwietnia 2021 roku pozwolił nam poznać prawdę. Po prawie 20 latach udało mi się uzyskać dostęp do tych dokumentów. Bazując na nich, razem z Ewą Stankiewicz i Tomaszem Sommerem opublikowaliśmy drugie mikrostudium zbrodni w Wiedłabnym. Wiedłabne. Historia prawdziwa. Jest ona szczegółową krytyką tezy przedstawionej przez prokuratora Ignatiewa, bo zgromadzona przez niego dokumentacja mocno wskazuje, że rola Polaków w zbrodni była marginalna. Nie była wcale. Wiedłabne. Historia prawdziwa. Zawiera też zbiór dokumentów z naszym komentarzem.
W sumie to ponad 2000 stron. Teraz planujemy wydanie na podstawie tej pracy, angielskojęzycznej monografii, która umożliwi zapoznanie się czytelnikom nie znającym polskiego, i zrównoważony z tym, że nie ma żadnych wątpliwości. Oczywiście nie postawiliśmy kropki nad i. Dopiero gdy polskie państwo przeprowadzi pełną ekshumację w Wiedłabnym, będzie można ostatecznie skompletować dowody, odczytać dynamikę zbrodni i doprecyzować jej sprawców. Wielu z nas zna, że nie ma żadnych wątpliwości. Wielu z nas zna, że nie ma żadnych wątpliwości. Wielu z nas zna, że nie ma żadnych wątpliwości. Miejmy nadzieję, że nastąpi to szybciej niż później. Miejmy nadzieję, że nastąpi to szybciej niż później. Miejmy nadzieję, że nastąpi to szybciej niż później. Zbrodnia w Wiedłabnem nie była niczym wyjątkowym. Niemcy regularnie palili ludzi w stodołach.
Dwa najbardziej spektakularne przypadki takich zbrodni miały miejsce we Francji i w Niemczech. W Oradour-sur-Glane i Garden-Lagun. Jesteśmy we francuskiej miejscowości Oradour-sur-Glane. 400 kilometrów na południowy zachód od Paryża. To jest miasto-pomnik. Tutaj 10 czerwca 1944 r. oddział SS dowodzony przez Adolfa Dieckmana zamordował ponad 650 osób. Zwykłych mieszkańców tej miejscowości. Jak doszło do tej zbrodni? Jaka była technika jej przeprowadzenia? Otóż ci ludzie zostali pochwyceni w odwecie za działania partyzanckie, resistance, ruchu oporu. Zebrani na głównym placu miasta, który znajduje się troszeczkę niżej. Po czym tam doszło do selekcji mieszkańców. Kobiety i dzieci zostały oddzielone od mężczyzn. Następnie grupami te osoby zostały rozprowadzone w różne miejsca w tej miejscowości. Jednym z tych miejsc była ta stodoła.
Tutaj szczątki zostały po tej stodole, do której doprowadzono kilkudziesięciu mężczyzn. W środku był już przygotowany karabin maszynowy. Puszczono serię z karabinu maszynowego. Ludzie zostali poranieni, nie mogli uciec. Następnie zostali spaleni. Dowódca Adolf Wieckman zachęcał swoich żołnierzy słowami Musicie ich podgrzać. Musimy ich podgrzać. Paradoks sytuacji polegał na tym, że ludźmi, którzy dokonywali egzekucji, byli Francuzi, Alzatrzycy, którzy w ten sposób musieli udowodnić lojalność wobec swojego dowódcy z SS. Jesteśmy na cmentarzu Wörradiur Sirglan. To tu leżą ofiary tej makabrycznej niemieckiej zbrodni. Między innymi cztery siostry. Trzynastolatka, dziesięciolatka, siedmiolatka i sześciolatka. Ich kaci, ludzie, którzy je zamordowali, a konkretnie ta część, których udało się złapać, trafili przed sąd w 1953 roku.
21 osób zostało oskarżonych, w tym 14 Francuzów z Alzacji. Ta czternastka też została uznana za winnych popełnienia tej zbrodni, jednak tuż po wyroku zostali amnestionowani, gdyż sąd uznał, że zostali zmuszeni do popełnienia tych pochydnych czynów. Znajdujemy się na terenie pozostałości po olbrzymiej stodole. W pobliżu miejscowości Gardelegen w niemieckim landzie Sachsen-Anhalt. To tu, 13 kwietnia 1945 roku Niemcy dopuścili się o chydnej zbrodni, spalili żywcem ponad 1000 więźniów, którzy byli znanymi w tej zbrodni. Znajdują się w tej pokoju wszyscy, którzy byli w pobliżu tego miejscowości. ponad tysiąc więźniów obozów koncentracyjnych. W większości Polaków spośród tego 1600, może 700 osób to byli Polacy.
Jak doszło do tej zbrodni? Otóż byli to więźniowie ewakuowani z obozów w zachodnich Niemczech, którzy w skutek amerykańskich nalotów utknęli Gardelägen 11 kwietnia. Po dwóch dniach ich strażnicy w porozumieniu z miejscowymi władzami podjęły decyzję, że trzeba tych ludzi zamordować. 13 kwietnia 1945 roku zostali wepchnięci przez te wieże je do stodoły, w której szczątki się znajdują za nami. Stodoła została podpalona, ci ludzie panicznie próbowali uciec, próbowali robić podkopy, uciekali przez okna. Byli blokowani przez broń maszynową strzelaną do nich z Panzerfaustu. Tylko kilkunastu osobom udało się umknąć śmierci. Dwa dni później przyjechali tutaj Amerykanie, zobaczyli stosy ciał, stosy częściowo spopielonych, częściowo nadpalonych ciał i szybko ustalili, kto był odpowiedzialny za tą zbrodnię.
Okazało się, że dokonali jej SS-mani dowodzeni przez SS Lagerführera, Erharda Brauniego, przez 20 pilotów z Luftwaffe, przez miejscową straż pożarną Hitlerjugend i nawet strażaków z pobliskiej miejscowości. Ci ludzie doprowadzili tych więźniów na śmierć. Okładka magazynu Life, amerykańskiego magazynu Life z 7 maja 1945 roku, w którym ukazał się fotoreportaż z tej zbrodni w Gardelägen. 7 maja, czyli to jeszcze było przed kapitulacją Niemiec. I ciekawostka. W opisie tych zdjęć użyto sformułowania The Holocaust of Gardelägen. To być może pierwszy raz, kiedy użyto sformułowania Holocaust. Holocaust po grecku znaczy całopalenie. Rzeczywiście ta mrożąca krew w żyłach zbrodnia popełniona przez Niemców w Gardelägen to było całopalenie. Całopalenie tysiąca więźniów, w większości Polaków. To właśnie tutaj dokonał się ten Holokaust.
Co więc naprawdę zaszło w Jedwabnem? Opowiedzieliśmy tę historię na miejscu, przemierzając ostatnią drogę Żydów, których 10 lipca 1941 roku zamordowali tam Niemcy. Nasza wyprawa do Jedwabnego i przedstawienie prawdy na miejscu zbrodni to miało miejsce w 80. rocznicę jej popełnienia. Wielki Czarz Niemców Wielki Czarz Niemców Wielki Czarz Niemców Wielki Czarz Niemców Wielki Czarz Niemców Wielki Czarz Niemców Wielki Czarz Niemców Oddział niemiecki, on jest opisywany przez różnych świadków różnie. Jedni mówią, że to było 5 osób, inni mówią, że to jest 100 osób, jeszcze inni mówią, że dwie ciężarówki, niektórzy mówią, że samochody osobowe. No więc dokładnie tego nie wiadomo. Jest relacja jednej pani, która szykowała posiłki dla tych Niemców. Twierdzi, że tych posiłków przygotowała kilkadziesiąt.
Jak Państwo się domyślają, Niemcy organizowali wszystko w sposób bardzo skrupulatny, w związku z czym nawet dla tego oddziału były zamówione wcześniej posiłki. Oprócz tego feralnego dnia rano trwały negocjacje, negocjacje, nazwijmy to, dotyczące tej stodoły. Zmuszono właściciela stodoły, pana Śleszyńskiego, do tego, aby ją oddał. On tego nie chciał zrobić, ale kazali mu wyrzucić rzeczy, a potem po wojnie oskarżano go o to, że on to zrobił chętnie. Jak Żydzi zostali sprowadzeni tutaj na plac? Otóż oni zostali wezwani do tego, żeby przyjść. Większość ludzi przyszła dobrowolnie.
Natomiast potem, i to było w granicach godziny dziewiątej, może dziesiątej, zależnie od relacji, natomiast potem Niemcy, którzy się pojawili tutaj po raz pierwszy, więc nie wiedzieli, co się dzieje, nie znali miejscowości Jedwabne, kazali swoim pośrednikom, których było kilku, a co najmniej dwóch takich bardziej zaawansowanych, krótko mówiąc, wskazywać, czy przypadkiem gdzieś jeszcze ci Żydzi się nie schowali. I stąd znany jest ten motyw, że Polacy wyciągali Żydów z domów. W jakim miejscu my się znajdujemy? Otóż ten fragment byłej II Rzeczpospolitej, od Białegostoku do Łomży, nie trafił do Generalnej Guberni, tylko został przyłączony do Prus Wschodnich w formie takiego specjalnego okręgu Bezirb Wielistow.
Ten oddział, który tutaj przyjechał, są oczywiście domniemania, co to był za oddział, natomiast nie ma pewnych dowodów, ponieważ prokurator Ignatiew, który przesłuchał w 2001 roku esesmana Szapera, Hermana Szapera, zrobił to w taki sposób, że ten Szaper, który był wtedy już właściwie bardzo wiekowym człowiekiem, nie udzielił mu żadnych odpowiedzi. Dlaczego mu nie udzielił odpowiedzi? Z tego prostego powodu, że nie został mu zagwarantowany żaden immunitet. Jeżeli by ten Ignatiew chciał rzeczywiście uzyskać od niego prawdziwe odpowiedzi, to po prostu by wcześniej uzgodnił to z adwokatem, który był tam obecny na miejscu, że te odpowiedzi nie pociągnął za sobą żadnych konsekwencji.
Takich gwarancji Szaperowi nie udzielono, w związku z czym on powiedział, że on sobie nic nie przypomina, że no owszem, widział jak się paliło getto w Białymstoku, a jest daleka, to widział, że się źle poczuł, no jakieś tam jakieś bajeczki naopowiadał, po czym w ogóle na koniec się źle poczuł, przerwano przesłuchanie i miejscowy niemiecki lekarz stwierdził, że nie ma możliwości, żeby go przesłuchiwać, bo się źle czuje. Prawdopodobieństwo, że był to Szaper jest bardzo duże. Najprawdopodobniej większość tych Żydów sama się stawiła na rynku, pod pozorem, że będą tam uczestniczyć w jakichś pracach.
Są niektóre relacje, że oni wcześniej byli też codziennie rano, przez jakieś kilka dni do tych prac ściągani, więc niejako byli przygotowani do tego i to nie stanowiło jakiegoś przerażenia dla nich, że jest taka sytuacja. Natomiast potem przez kilka godzin trwało ściąganie pozostałych ludzi przy pomocy tych patroli. Sądząc z tego, że to trwało tak długo, to nasuwa się wniosek, oczywiście nie ma co do tego pewności, że tych patroli było stosunkowo mało. Prawdopodobnie było tych patroli kilka i oni po prostu gdzieś tam poszli do jakiegoś domu, ściągnęli jakąś rodzinę, potem znowu poszli do kolejnego i tak dalej. Czyli to nie odbywało się jako taka, jak my to nazywamy, łapanka czystka, że tam gdzieś tłum tych jakichś ludzi chodził i wyciągał.
A można odnieść z tych wszystkich opowieści znanych Państwu z telewizji, że tak to mniej więcej wyglądało, że jakaś dzika tłuszcza Polaków rzucała się na domy i tam wyciągała ludzi masowo. Jakby dokumenty tego nie potwierdzają, relacje tego nie potwierdzają. Raczej to się odbywało po prostu w sposób pojedynczy. Niemcy jeszcze, sądząc z wielu relacji, one są dosyć czasem sprzeczne, czasem jedni mówią jedno, drudzy mówią drugie. Zabezpieczyli rynek w taki sposób, że stały posterunki przy ulicach wylotowych, te posterunki były niemieckie, ale też postawieni byli jacyś tam miejscowi, konkretnie nie wiadomo jacy, nie wiadomo w jaki sposób, jaka to była mechanika. Także tak wyglądały pierwsze trzy godziny tego procesu. Wielka część z tych postaci znalazła się w okolicach wylotowych.
Wielka część z tych postaci znalazła się w okolicach wylotowych. I co się zdarzyło później? Potem się zdarzyły rzeczy do dziś nie do końca wyjaśnione. Znaczy najpierw oczywiście Niemcy poszli na obiad. Obiad był. . . Ten zamówiony. Ten zamówiony wcześniej obiad. Mamy tutaj tego świadka. Oczywiście ci naukowcy typu prokurator Ignatiew, jak to oni strasznie tej pani nie dowierzają, która te obiady gotowała, że to jest nieprawdopodobne, jak ona mogła na jednym tam, czy tam w dwóch fajerkach tam zrobić dla 60 osób. No ale ona twierdziła, że nieraz robiła dla 60, dla 30, dla 50, w zależności od zapotrzebowania, więc chyba wiedziała jak to zrobić.
I mniej więcej od godziny 14, ci spędzeni ludzie tam byli stopniowo ściągani, rozpoczął się drugi akt dramatu, czyli właśnie sprawa związana z pomnikiem Lenina. Rzekomo kazano grupie mężczyzn spośród tych zgromadzonych po drugiej stronie tam przejść właśnie w tę okolice w celu obalenia pomnika Lenina, który tutaj stał. To była statua nieco większa niż naturalna. Jej głowa, czyli ten fragment, do tej głowy wrócimy, jest w tej chwili zdeponowany w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, więc jeżeli ktoś chce sobie obejrzeć jak to wygląda, to może sobie to obejrzeć. Zwrócić uwagę na to, że to oczywiście była figura nie wzniesiona przez jakichś najbardziej nawet zaagitowanych przez Sowietów mieszkańców Jedwabnego, tylko to był Lenin przywieziony tutaj, taki Lenin gotowy.
Tak, to był Lenin postawiony tutaj jak w każdym większym miasteczku. Jak wyglądały te zdarzenia z tym pomnikiem? Tutaj relacje są bardzo sprzeczne, więc nie sposób tego jednoznacznie dociec. Niektórzy nawet twierdzą, że ten pomnik już był obalony, jak tutaj te wydarzenia z 10 lipca się rozgrywały. Inni twierdzą, że nie, że to Żydzi zostali zmuszeni do obalenia tego pomnika przy pomocy jakichś młotów, które dostali od kowala Lusińskiego. Grupie mężczyzn kazano podnieść ten pomnik i ta grupa oddaliła się w kierunku Kirkutu. Według jednych eskortowana przez Niemców, według innych eskortowana przez miejscowych. Opisy tego konduktu są sprzeczne. W każdym razie sądząc po tym, co znaleziono w trakcie tej próby ekshumacji, no wszystko wskazuje na to, że rzeczywiście takie zdarzenie miało miejsce.
Jak ono dokładnie wyglądało, to oczywiście nie wiemy. I ta grupa odeszła w stronę Kirkutu, a obok tego Kirkutu jest właśnie stodoła Śleszyńskiego, która potem została spalona i można powiedzieć, że słuch po tej grupie zaginął. Nie ma żadnego świadka bezpośredniego tego, co się z tymi ludźmi stało, z wyjątkiem tego Szmula Wassersteina, który rzekomo leżał w krzakach 10 metrów dalej. A co ten Wasserstein to był na miejscu w momencie 10 lipca? Nie jest to jasne. On opisuje, że był. Natomiast sądząc tego, że wiele rzeczy, które mówi jakby potem, to są rzeczy wymyślone ewidentnie, no to nie wiadomo już w tym momencie, co on tu widział, gdzie on był. Może się ukrywał gdzieś po łączy.
To jest najbardziej prawdopodobne opowieść. Podczas ekshumacji robiono sondaże w różnych miejscach. Nie znaleziono żadnych innych miejsc pochówków. Nie robiono na samym cmentarzu, chociaż też to nie do końca wiadomo, czy robiono. Więc tam nie znaleziono nic, też na tym Kirkucie, chociaż oczywiście otwarte robienie tam wykopalisk jest ściśle zabronione z wiadomych powodów, bo to tutaj rabin Schudrich stoi na straży nie tylko tego grobu na zewnątrz, ale oczywiście Kirkutu. To, co znaleziono tam pod spodem, jak zaczęto kopać na środku stodoły, to po zaskoczeniu profesora Colley, który prowadził tę próbę tej ekshumacji, która się zaraz potem zakończyła, to pierwsze, co odnaleziono, to głowę Lenina, czyli tą głowę, która jest obecnie w Muzeum II Wojny Światowej.
I to już wzbudziło jego bardzo duże wątpliwości, bo przypominam, że Wasserstein opowiedział, że głowę Lenina wrzucono do grobu na Kirkucie, bo on był tego świadkiem. Tymczasem ani tam nie było grobu, ani nie było tej głowy. Głowa była owszem, ale w stodole, na samym środku tej stodoły. Jak profesor Colley podniósł tą głowę, no to tam pod spodem znalazł łuskę datowaną na 1939 rok. W tym momencie profesor Colley miał już jasną sytuację, co tam właściwie zaszło, ale jakoś motyw tej łuski został przepoczwarzony przez Ignatiewa w zabrudzenie stanowiska archeologicznego. Także doszło tam do zabrudzenia stanowiska archeologicznego w postaci tej łuski, a pod łuską pojawiły się kości. Niestety tych kości już nie odkopano, bo ekshumacja została zatrzymana.
Teoria o tym, że Żydzi byli tam jakoś obrabowani się, no zawaliła w gruzy po tym, jak odkryto tam bardzo duże ilości złota w tym grobie, a przecież powstała książka Złote Żniwa. Ona w prawdzie nie dotyczyła bezpośrednio Jedwabnego, ale tam była postawiona. . . Ale była na fali Jedwabnego. Tak, była postawiona teza, że Polacy nie dość, że ich zamordowali, to jeszcze wszystko tam, całe złoto im wyciągnęli. Tu się okazało, że to złoto leżało 30 centymetrów pod ziemią i nikt, proszę sobie wyobrazić, z miejscowych nie przyszedł i nie kopał tego złota. Tam na wieży były dwie osoby.
Dlaczego one były na tej wieży? Otóż dlatego, że jak tutaj przyjechał czołg niemiecki, jak zdobywano to miasteczko, to on według jednej relacji to był czołg, według drugiej samolot, nie wiadomo. W każdym razie, jeżeli to był czołg, trzymajmy się tej wersji, strzelił po to, żeby wypłoszyć resztę Rosjan, którzy tutaj byli, Sowietów. I oni oczywiście uciekli, strzelił i uszkodził dach. Pocisk przeszedł jakoś tak przez wieżę, uszkodził dach. No i to było tam 23 czerwca, no więc ksiądz tam na początku się bał zorganizować naprawę, wiadomo, przyjdzie ulewać, cały kościół zaleje.
Więc w końcu znalazł jakichś ludzi, którzy mu tam układali, ponieważ wtedy ten kościół był nowy, to te dachówki, bo teraz jest blacha, wtedy były dachówki, to zapas dachówek na wszelki wypadek był tam już na górze, więc wystarczyło wyjść na ten dach i te dziury załatać. I tam był człowiek, który widział jak ci Niemcy, dwie osoby były, jak ci Niemcy, którzy pracowali przy tych dachówkach, jak ci Niemcy wjeżdżali, jak tu wszystko było zbierane, jak potem odchodzili. I ta relacja jest oczywiście kwestionowana, a pan Ignatiew nawet na tą wieżę nie popatygował, żeby zobaczyć czy są ślady tych uszkodzeń, bo to by potwierdzało tą wersję.
Ja się popatygowałem, byłem na tej wieży, oczywiście ślady uszkodzeń po dziś dzień są. Co się działo tutaj rano? Otóż rano ksiądz, ponieważ była wojna, dzieci miały przygotowanie do komunii, więc zrobił lekcję religii rano, zupełnie przez przypadek. I tutaj przyszło dużo dzieci i stąd mamy relacje dziecięce, bo w pewnym momencie ksiądz się zorientował, że coś się złego dzieje, więc te dzieci wyekspediował z powrotem do domu. I jest dzięki temu sporo relacji takich dzieci, które były wtedy w granicach 8, 7, 9 lat, które przechodziły z kościoła i widziały, a niektóre potem pobiegły za tym tłumem.
Ta słynna hironima wilczewska, która jest w filmie pana Kujbidy i która jest uznawana za fantastkę, bo tak jak wszystkie inne dzieci widziała bardzo dużo Niemców. A dla mnie te relacje, ja to już opisuję tam szczegółowo, są o tyle istotne, że relacje dzieci prawdopodobnie są najmniej zafałszowane, z tego względu, że one coś tam widziały. Nie miały jeszcze takiego, nazwijmy to, aparatu poznawczego, żeby to w jakiś inny sposób opisywać, tylko po prostu widziały człowieka w niemieckim mundurze. Widziały ogień, widziały dym. Po obiedzie Niemcy wyszli najprawdopodobniej z tą pierwszą grupą, po czym jakąś godzinę później cała reszta ludzi została tam tymi uliczkami popędzona. Jak to wyglądało? No wyglądało to tak, że byli. . .
tutaj też są relacje sprzeczne. Czytamy relacje, że tej grupie pędzącej nie było Niemców w ogóle. Takie się pojawiają bardzo nieliczne. Większość mówi, że były jakieś grupy żandarmów, były grupy tych esesmanów, bo tutaj były najprawdopodobniej nawet trzy formacje niemieckie. Czyli byli ci żandarmi, których było kilku. Był ten szpital, był ten szpital, był ten szpital, był ten szpital, był ten szpital, był ten szpital, był ten szpital, był ten szpital, był ten szpital, był ten szpital. Było około 20-30 osób, a być może byli też, na co wskazują niektóre relacje, lotnicy, tu jest niedaleko lotnisko, bo zdarzało się, że przy tego typu operacjach te grupy specjalne, Eisensgruppen, po prostu wzywały wsparcie.
No i ponieważ akurat ci lotnicy byli w pobliżu, no to oni mogli podjechać. To też jakby znajduje swoje odzwierciedlenie w relacjach tych ludzi, którzy mówią, że te samochody niemieckie przyjechały z różnych kierunków.
Niektóre od strony Łomży, a niektóre właśnie tam od północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, czyli od północy do północy, oczywiście pieprzewo to ryd instalowane i przecież są procedury wykorzystane do tego, że to po okresie XIX wieku, klipie każda z jakichkolwiek kolejnych obydwójów tej borczki Orzech.
To jest narzędzie rytualne oczywiście, więc sam się domyślasz, że to można uznać za bardzo prawdopodobne określenie. Natomiast jest dużo relacji, że część tych prowadzonych ludzi uciekała właśnie w to zboże. ten świadek, Szmul Wasserstein, to on twierdzi, że on uciekł, ale schował się tak, żeby wszystko widzieć. Innymi słowy, tak to jakoś sprytnie zrobił, że znalazł się w pozycji takiego wszechwidzącego właściwie obserwatora, no będąc w trakcie ucieczki. Ilu tych ludzi uciekło, nie wiadomo. No wiadomo, że potem tutaj w okolicy było nadal, znaczy w Jedwabnem, było getto nadal. W tym getcie było według różnych szacunków od 50 do 150 osób.
I też technika ściągnięcia tych ludzi była jak zwykle taka sama, jaką stosowano i za czasów sowieckich, i za czasów okupacji, aż do samego końca tej okupacji. Ludność tutaj po prostu była generalnie tego przyzwyczajona. Jeden z tych żandarmów, właśnie ten, który został potem osądzony na kary śmierci, ale on wcześniej został skazany już w ramach tego dekretu sierpniowego, właśnie za to, że był volksdeutschem, czyli że udzielał pomocy. To był człowiek, który urodził się na Śląsku Cieszyńskim. Tutaj się pojawił też w jakichś dziwnych okolicznościach i generalnie we wszystkich dokumentach za czasów niemieckich po prostu się podawał za Niemc.
Warto pamiętać, że ten jeden, jedyny człowiek, który jest określany jako żandarm, mimo że nie był żadnym żandarmem w momencie tych wydarzeń, potem rzeczywiście był w żandarmerii, ale to było już potem, przede wszystkim po to, żeby być tłumaczem, tak? To on, ten nawet jeden, jedyny Polak, to się identyfikował, jak to się teraz ładnie mówi, jako Niemiec. Stodoła stała tam, gdzie są ludzie zgromadzeni, w tamtym miejscu. Po drugiej stronie, tam gdzie są samochody, jest kilku, podejdą Państwo, zobaczą, czyli cmentarz żydowski. On wtedy był bez drzew, teraz jest cały zarośnięty, więc teraz to nie sposób sobie wyobrazić, jak to wyglądało. Wtedy był bez drzew, bo on był w miarę uporządkowany do 1941 roku nawet.
I tam na terenie tego cmentarza rzekomo właśnie się znalazł pan Wasserstein, który uciekł w zborze. Nie wiadomo, w którą stronę, tego nie mówi, czy w prawo, czy w lewo. I to w jednej z relacji opowiada nawet, że został przez Polaka wyprowadzony, bo tam go jakoś oszukał, że mu da, jakieś papierosy mu da. To wszystko tam jest opisane szczegółowo, ale potem jakimś cudem znalazł się na Kierkucie, po lewej stronie i zaczął obserwować. I co widział? No widział, że na Kierkucie przyprowadzono najpierw tych 40 mężczyzn i ich miejscowi zaczęli zażynać nożami, w dodatku nożami.
Tu trzeba oddać sprawiedliwość prokuratorowi Ignatiewowi, że on jednak wersję tą o siedzeniu w krzakach odrzucił, bo stwierdził, że jednak nie mógł siedzieć w krzakach, skoro zwłoki się znajdowały gdzie indziej i w ogóle wszystko było gdzie indziej. No więc jednak tutaj jakimś cudem wyjątkowo pan Wasserstein nie miał racji. Natomiast pan Wasserstein w ostatnich latach życia w 1997 roku opublikował wspomnienia. Wszystkich bardzo nas zastanawiało, dlaczego ta książka nie została przetłumaczona? No bo przecież taki kąsek, że wspomnienia samego Szmula Wassersteina. I cóż pan, pan Wasserstein opisuje? Otóż on opisuje właśnie tą historię, że wszystko widział, że był najpierw tam na placu przed kościołem, tam dochodziło do jakichś gwałtów, do jakichś w ogóle niestworzonych rzeczy. Jak tutaj szedł, to płynęły tą drogą rzeki krwi. On opisuje naprawdę to w sposób zaskakujący.
Łącznie z takimi szczegółami, że jedna z osób tutaj prowadzonych nagle została przez rozwścieczonych Polaków przybita do drzewa lancą ułańską. Przybita do drzewa lancą ułańską. No trup tam generalnie z relacji ściele się gęsto. No ale w pewnym momencie pan Wasserstein się znalazł tam w jakimś dole na tym cmentarzu, z którego mimo to, że był w dole to wszystko widział. I doprowadzili jego brata dwunastoletniego. I znajdujemy tam następującą sekwencję. Ja tutaj tylko relacjonuję, nic nie przesadzam, tylko opisuję co czytałem. Jakiś Polak rozwścieczony, który jeszcze w dodatku miał jedną, nie miał jednej nogi, tylko miał kulę. Najpierw go tam ukłół nożem w plecy. Ale chłopiec upadł, ale wstał i tam dalej. Potem ciął go siekierą po szyi inny ktoś. I to nie wystarczyło.
To niewiarygodne. Mimo tego, że mu się głowa trzymała na kawałku skóry, to wstał i dalej szedł ku swoim oprawcom. I dopiero jakiś kolejny a trzecim razem go już skutecznie. . . Tak, to się znajduje w aktach śledztwa i teraz znajduje się. . . Co więcej, wszystkie stawki za tłumacza przysięgłego, bo to tłumaczył nie byle jakiś literat, tylko tłumacz przysięgły, który miał uprawnienia, żeby ta relacja stała się dowodem w sprawie. Ale tutaj trzeba oddać sprawiedliwość prokuratorowi Ignatiewowi, że on jednak do końca, bo generalnie uwierzył, ale do końca nie. W te szczegóły nie.
Znaczy, prokurator Ignatiew, na ile ja jestem w stanie to ogarnąć, kwestionując tak istotne dowody w sprawie i powątpiewając o wiarygodności tak kluczowych świadków, o czym pisze, co sam zaznacza, zdołał jednak dojść ostatecznie do wniosków z grubsza rzecz biorąc tożsamych z tymi, które zostały wcześniej narzucone przez tę literacko-publicystyczno-propagandową haggadę jedwabieńską, która została rozpropagowana nie tylko przez prasę, media, filmy pseudo-dokumentalne, ale także została ta haggada podżyrowana przez Instytut Pamięci Narodowej. Dwa sążniste tomy, z których publikacją nie czekano na zakończenie tego śledztwa, ponieważ potrzeba polityczna była pilna, żeby było za co przepraszać. Nowe fragmenty tych publikacji, m. in. właśnie ten artykuł profesora Rzeplińskiego, późniejszego szefa Trybunału Konstytucyjnego, znajduje się w aktach Ignatiewa jako ekspertyza. To dotyczy tej sprawy. . . To jest ta ekspertyza Rzeplińskiego, w której Rzepliński dochodzi do wniosku, że tortury, wymuszenia, zeznań w latach 40.
, 50. w sumie może. . . Znaczy nie, po prostu dają prawdę. W Związku Sowieckim od 1937 roku drogą, nazwijmy to, praktyki ustalono takie metody dochodzenia do prawdy, które powodowały, że torturowane tę prawdę dosłownie w kilkanaście minut od razu uzewnętrznią. Teraz wyszła całkiem niedawno taka czterotomowa, duży zestaw dokumentów, który nosi tytuł rosyjski Karacieli na skamkie pad sudimych, czyli krótko mówiąc, każący na ławie oskarżonych, czyli to są zeznania tych ludzi, którzy ten wielki terror przeprowadzali, oni potem zostali w większości zesłanowani, ale w latach 39-40 sądzono ich bardzo pryncypialnie i oni byli pytani o różne rzeczy, byli bardzo zdziwieni, bo się ich o to pyta, ale jeden z nich mówi wprost, że musiano dojść do pewnych technik z tego powodu, że było tak dużo tych ludzi, którzy mieli powiedzieć prawdę, że nie było. . .
Za długo by to trwało. I ostatecznie udało się przy pomocy bardzo prymitywnych metod wymuszać na ludziach z przerażającą skutecznością zeznania w kilkadziesiąt minut. I te techniki zostały przeniesione do Polski. Było takie zawieścianie NKWD z przyszłym polskim tutaj UB w Kujbyszewie, tam towarzysze sowieccy z NKWD przyszłe kadry przeszkolili. I to te kadry wymusiły potem zeznania na Polakach oskarżonych w 1949 roku o udział w zbrodni w Jedwabnem. Nawet jednak podczas tego procesu w 1949 roku sąd stwierdził, że zbrodnie popełnili Niemcy. Niektórzy mówią, że za grupą szedł samochód. Niektórzy mówią, że nie szedł samochód. Niektórzy mówią, że prowadził samochód. Niektórzy mówią, że był rabin z kijem, a na kiju czapka. Nie wiem czemu by to miało służyć, ale rozumiem, że to żeby to jakoś ubarwić.
Najprawdopodobniej to jednak wyglądało tak, że ci ludzie szli nie żadnymi czwórkami, bez żadnych tam banerów wyciągniętych w postaci czapki i rzeczywiście prawdopodobnie ten pochód był przez kogoś zamykany. Oni nie wiedzieli jeszcze, że idą na śmierć mimo, że post factum przypisuje się niemalże wszystkim mieszkańcom Jedwabnego wiedzę o tym, że coś takiego się zdarzy. Nie ma dowodów na to, że ktokolwiek w Jedwabnym wiedział, czym to się skończy. Była jakaś straż z prawej, straż z lewej. To było w gruncie rzeczy dosyć niewiele osób. Tak jak powiedziałem w granicach 300, a może nawet 200 osób. Nie wiem ilu nas tutaj w tej chwili jest, ale myślę, że ze 100 osób tu jest. Jak się tak rozejrzysz. Razem z Policją. Razem z Policją.
Czyli to jest grupka dwa razy taka, proszę sobie to wyobrazić, dwa razy taka jak my tutaj jesteśmy. Nie ma w ogóle mowy o 1600, bo 1600 to by tam do końca drogi stało. Do rynku to może aż nie, ale na pewno zakręt już tam musiał wchodzić, więc to w ogóle nie ma o czym mówić. Ale jeżeli to była grupa tego typu, to proszę sobie zadać pytanie, ilu musiało być tych strażników, którzy szli z boku, z tyłu i z przodu. No nie musiało ich być wcale wielu. Proszę sobie wyobrazić, my jesteśmy 100 osób, czyli powiedzmy jeden tu by był, drugi tutaj, trzeci tutaj, czwarty tutaj.
Pomnóżmy to przez dwa, osiem, no jeszcze pomnóżmy przez dwa, szesnaście osób załóżmy pilnuje takiej grupy. Tak? Szesnaście osób pilnuje takiej grupy. Spokojnie ten oddział esesmanów by wystarczył z naddatkiem, łącznie z jakimś samochodem z tyłu, a nawet tych miejscowych, jeżeli oni brali udział właśnie w tym zabezpieczaniu tego przechodu, to też na palcach jednej ręki, no dwóch to już zupełna jakaś góra. No nie, nie, nie, taka konkluzja, że tu 40 osób, tak jak to jest w tym uzasadnieniu do umorzenia postępowania u prokuratura Ignatiewa, że 40 osób, no to po co, do czego, co oni mieli robić, czym te 40 osób byłoby niby zajętych. Teraz proszę się jeszcze obejrzeć, tutaj mamy te około stu osób, ta stodoła miała wymiary 19 na 7 metrów.
Stojąc tak, my byśmy mniej więcej całą tą stodolę zapełnili. Ci ludzie zostali wrzuceni, wepchnięci do tej stodoły. Gdzie byli świadkowie ci polscy? No to jest też do końca niejasne, bo relacji jest kilka. A nawet tutaj kilkanaście. Niektórzy twierdzą, że byli dosyć blisko, inni jak te dzieci oglądali to zza pleców. Ja w swojej książce, w tym takim podsumowującym rozdziale, daję parę cytatów, jak oni to opisywali. Jedni mówili, że ten ogień buchnął nagle, że on jakby płomienie wystrzeliły i cóż, no świadczy to o tym, że tam musiało być to rzeczywiście w jakiś sposób podpalone przy pomocy jakichś materiałów pirotechnicznych. W trakcie śledztwa w 49.
roku pytani świadkowie wskazali nawet dwóch ludzi, którzy rzekomo podpalili tą stodołę, no ale jakoś ktoś tam nie skorelował tych wypowiedzi wcześniej i raz jeden wskazał jednego, a drugi wskazał drugiego. Większość świadków wskazuje jednak, że stodołę podpalili Niemcy. Sam moment wprowadzenia Żydów do stodoły zaciera się w wiarygodnych relacjach świadków. Może to świadczyć o tym, że nie widzieli oni z bliska tego momentu zbrodni. Nie jest też jasne, czy podczas mordów Jedwabnem padły strzały, choć istnieją dowody archeologiczne wskazujące na taką możliwość. Jednak w tej chwili, w czasie zakończenia zbrodni, nie ma żadnych dowodów. Jedno jest pewne. Po podpaleniu stodoły świadkowie zdarzenia usłyszeli przeraźliwy krzyk mordowanych ludzi. Taki był finał działalności niemieckiego oddziału w małym miasteczku położonym wśród nadbiebrzańskich lasów. To nie jest śledztwo, które by przesądzało. Przepraszam.
Nigdy nie było wątpliwości, że w dokonaniu tej zbrodni uczestniczyli obywatele Polski. Ja bardzo chcę pozwolić, ale z drugiej strony ja nie mogę. KONIEC KONIEC KONIEC KONIEC.
Informujemy, że odwiedzając lub korzystając z naszego serwisu, wyrażasz zgodę aby nasz serwis lub serwisy naszych partnerów używały plików cookies do przechowywania informacji w celu dostarczenie lepszych, szybszych i bezpieczniejszych usług oraz w celach marketingowych.