TRANSKRYPCJA VIDEO
Zobacz, jak Europa dąży do zakończenia produkcji rolno-spożywczej, co wielu uważa za samobójstwo gospodarcze. Rolnicy w całej Unii protestują przeciwko Europejskiemu Zielonemu Ładowi, który ma na celu osiągnięcie zeroemisyjności do 2050 roku. Czy to jednak jest możliwe bez negatywnych skutków dla rolnictwa? Plan ten zakłada m.in. redukcje stosowania środków ochrony roślin i wprowadzenie nowego podatku od emisji CO2. W filmie przyglądamy się, jak rosnąca biurokracja i konkurencja z importem wpływają na rolnictwo w Polsce i UE. Dowiedz się, jak ograniczenie stosowania nawozów i środków ochrony roślin może wpłynąć na jakość produktów rolnych i dlaczego rolnicy obawiają się spadku plonów. Zastanawiamy się, jak konsekwencje wycofania się z konwencjonalnego paliwa mogą zrujnować znaczną część polskiej gospodarki i dlaczego skomplikowane przepisy UE mogą doprowadzić do bankructwa europejskich rolników. Na koniec, zastanawiamy się, jak decyzje UE mogą służyć interesom międzynarodowych korporacji kosztem społeczeństwa europejskiego i bezpieczeństwa żywnościowego. Czy reforma rolnictwa w UE oznacza, że Europa stanie się coraz bardziej zależna od importowanej żywności z krajów spoza UE? Odkryj to wszystko i wiele więcej w naszym filmie. Dziękujemy za uwagę!
Europa chce się wykończyć. To jest jakieś rozszerzone samobójstwo. Grunty mają być kolejno wyłączane z użytkowania. Inne mają być zalewane. My ustawami dożynamy – i to jest słowo, które musi być w tym momencie wymienione – dożynamy całe rolnictwo w Unii Europejskiej. To jest na pewno zaślepienie ideologiczne. To jest taka religia klimatyzmu, że wszystko jest podporządkowane temu, że wszystko jest podporządkowane temu, żeby ratować klimat, żeby ratować planetę. Rewolucja zawsze się kończy jakimś nieszczęściem. Żywność bardzo nam podrożeje, albo będą braki tej żywności. To jest jedno wielkie oszustwo. Od kilku tygodni przez Europę, w tym również Polskę, przetacza się kolejna fala protestów rolniczych. Jak to coraz częściej w takich przypadkach bywa, media mainstreamowe praktycznie o tych wydarzeniach nie informują.
Sytuacja gospodarstw rolnych w całej Unii już od kilku lat staje się coraz trudniejsza. Rolnicy mierzą się z wyzwaniem, które stanowi Europejski Zielony Ład, czyli unijny plan działań na rzecz tzw. zrównoważonej gospodarki. Jego ostatecznym celem jest doprowadzenie do zeroemisyjności kontynentu europejskiego do 2050 roku. Jak to już wcześniej z unijnymi politykami bywało, założenia nowego programu są szczytne. Na stronach Komisji Europejskiej czytamy. Celem Zielonego Ładu jest stymulowanie gospodarki, poprawa stanu zdrowia ludzi i jakości ich życia oraz troska o przyrodę. Nie brakuje także, jak zwykle w takich dokumentach, unijnej nowomowy o włączaniu społecznym, śladzie środowiskowym czy zdrowiu planety. Zasadniczą częścią tego projektu są strategie – od pola do stołu i unijna strategia na rzecz bioróżnorodności.
Założenia tych programów wciąż nie są do końca określone, ale już dziś budzą kontrowersje. Zakładają one zmniejszenie do 2030 roku stosowania środków ochrony roślin o co najmniej 50%, oraz stosowania nawozów o co najmniej 20%. Do tego dochodzą schematy obowiązkowego ugorowania części ziemi czy przymusowego odtwarzania torfowisk terenów podmokłych kosztem ziem ornych. Co więcej, eurokraci już przygotowują założenia nowego podatku od emisji dwutlenku węgla będącego rozwinięciem systemu ETS. Dotychczas systemem tym objęci byli tak zwani duzi emitenci CO2, jak zakłady przemysłowe czy elektrownie oparte na paliwach kopalnych. Wygląda na to, że niedługo system obejmie w zasadzie wszystkich. Rolnicy również będą musieli płacić kary za własną działalność, czyli produkcję żywności.
To nie koniec problemów europejskich farmerów, bo na horyzoncie już widać podpisanie umowy o wolnym handlu z krajami Ameryki Łacińskiej, a więc z wielkimi producentami żywności. Aktualne pozostaje także zagrożenie coraz większym importem płodów rolnych z Ukrainy. Ale po kolei. Zacznijmy od pytania o aktualną kondycję polskiego rolnictwa. Jesteśmy we wsi Koszelew na Mazowszu. Tu w dawnym PGR-ze odbywa się cykliczne szkolenie dla rolników. Tym razem na imprezę dotarło ponad 600 osób bezpośrednio związanych z rolnictwem. Do Koszelewa przyjechali niemal z całego kraju. O kondycji polskiego rolnictwa rozmawiamy z Cezarym Wincyniakiem, organizatorem szkolenia.
Można powiedzieć, że ze strony technologicznej jesteśmy na pewno dużo lepiej niż 20 lat temu, bo w związku z rozwojem technologii, dzisiaj coraz mniej rzeczy robi się ręcznie, fizycznie, coraz więcej rzeczy robi się mechanicznie, półautomatycznie, automatycznie. I to jest na pewno jakoś tam wartość dodana. I trzeba to podkreślać. Natomiast z drugiej strony mamy ogromną od dwóch, trzech lat zapaść dochodowości. Z roku na rok bardzo gwałtownie wzrasta wpływ polityków na dochodowość. Nam się to przejawia właśnie poprzez zmiany ustaw, poprzez grzebanie w relacjach kosztów, poprzez przestawiania relacji popyt-podarz. Tego kiedyś nie było. 15-20 lat temu politycy czy urzędnicy nie mieli tak dużego wpływu na dochodowość rolnictwa, jaka jest dzisiaj. Z Koszelewa udajemy się do Warszawy.
Tu o aktualną kondycję polskiego rolnictwa pytamy parlamentarzystów. Sytuacja rolnictwa jest skomplikowana i dość trudna. Właściwie takich problemów, jakie w tej chwili mają rolnicy, nie było przez lata. Jest wyjątkowo niepewna, nieprzewidywalna sytuacja rynkowa. Doszło do tego, że właściwie wszystkie działy produkcji rolnej, czy produkcji roślinnej, czy zwierzęcej są nieopłacalne. Koszty wzrosły niepomiernie. Nie jest tak, że ktokolwiek na wsi może spać spokojnie, bo zawsze się może okazać, że albo to się pojawi choroba, a to pojawiła się wojna na Ukrainie. Okazuje się, że decyzją polityczną otwarto umijny rynek, w tym także Polski, na import towarów rolnych z Ukrainy. Okazuje się, że Polska jest zupełnie niekonkurencyjna. To nie tylko Polska, ale generalnie Europa.
Wpływ świata polityki na rolnictwo od lat objawia się także lawinowo rosnącą biurokracją. Generalnie gospodarstwa rolne są dzisiaj traktowane jak przedsiębiorstwa. Rolnicy muszą więc pracować w gęstej dżungli przepisów, w których trudno się już odnaleźć. Setki papierów do wypełnienia, wszechobecne procedury, paszporty i dokumentacje. Biurokracja jest olbrzymia. Biurokracja jest olbrzymia i generalnie gdyby zdjąć te obowiązki biurokratyczne z rolników i z małych, i z dużych, to byłoby dużo łatwiej. Generalnie każdą czynność, każdą działalność w gospodarstwie rolnym trzeba w jakikolwiek sposób zarejestrować. Czy to w sposób właśnie zdjęcia, czy to w sposób prowadzenia odpowiednich planów, rejestrów, to znaczy plany azotowe, wszystko, wszystko. No chociażby z tymi zdjęciami, czy z wywiezieniem obornika i zaoraniem go w ciągu tam 24 godzin.
No to są rzeczy, które generalnie w dużej mierze są niewykonalne, bo jeśli rolnik, bo przecież rolnik nie pracuje tylko w polu, jeśli ma jeszcze zwierzęta, no to musi się również tymi zwierzętami zająć, a trzeba pamiętać, że na wsi to wygląda mniej więcej tak, że rano wydaje się, że wszystko jest zaplanowane, wszystko jest gotowe, okazuje się, że tak, krowa zachorowała, maszyna się zepsuła, trzeba maszynę naprawić, trzeba zakupić część, części nie ma, trzeba poczekać następnego dnia, żeby tą część dowieziono i tak dalej, i tak dalej.
Nie było tego kiedyś, wszyscy sobie jakoś tam radzili i moim zdaniem rolnicy powinni więcej czasu poświęcać na to, żeby rozwijać właśnie swoje gospodarstwa w tym kierunku, poprawy chowu i hodowli zwierząt, dokształcania się właśnie w uprawie, rolnictwa precyzyjnego i tak dalej, a nie wypełnianiu zupełnie nikomu niepotrzebnej biurokracji. Problemów, przed którymi stoją dzisiaj rolnicy w Polsce, ale i w całej Unii Europejskiej jest naprawdę wiele. Główny to oczywiście ekoszaleństwo, ekoszaleństwo najważniejszych ludzi w Unii Europejskiej i również wielu polityków w Polsce. No właśnie, ekoszaleństwo. Ale czy nie jest to za mocne słowo? Przecież wszyscy chcemy żyć w czystym środowisku, oddychać świeżym powietrzem i pić zdrową wodę. Komisja Europejska zapewnia nas, że właśnie o to jej chodzi.
Przyjrzyjmy się zatem bliżej temu problemowi. Jakie są założenia Unijnego Zielonego Ładu dla rolnictwa? Jakie mogą być skutki jego wprowadzania? W 2019 roku po wyborach do Parlamentu Europejskiego została zawiązana nowa Komisja Europejska. Zmienił się troszkę kształt Unii Europejskiej. W underlying została wybrana na pierwszą kadencję. No i ona zaproponowała coś takiego jak Europejski Zielony Ład, czyli zeraemisyjność w 2050 roku. Potem pojawił się pakiet FIT 455, czyli ograniczenie emisji gazów cieplarnianych o 55% do 2030 roku. No i w międzyczasie okazało się, że to nie będzie tak jak dotychczas, że polityka klimatyczna dotyczy takiego przemysłu energochłonnego, energetyki, ciepłownictwa, cementowni, no wszystkiego tego produkcji stali, ale wchodzi właśnie w sektor również rolnictwa.
Zielony Ład, czy to co nazywamy Zielonym Ładem, bo to jest taki pewien skrót myślowy, to jest jedno wielkie oszustwo. Oszustwo, w które część ludzi uwierzyła, że my wprowadzając drastyczne zmiany w gospodarce europejskiej, w tym w rolnictwie, ale przecież to dotyczy nie tylko rolnictwa, to dotyczy wytwarzania energii, budynków, w których mieszkamy, sposobów przemieszczania się, samochodów, podróży, ubierania, jedzenia, praktycznie wszystkiego, że my w ten sposób zmieniając nasze życie, uratujemy klimat, bo tym paradygmatem Zielonego Ładu jest stwierdzenie, że człowiek niszczy klimat, że działalność człowieka, czyli ten antropogeniczny wpływ na klimat jest tak ogromny, że to człowiek niszczy klimat. Pojawiły się dwie strategie, strategia od pola do stołu i strategia na rzecz bioróżnorodności.
Te strategie miały między innymi takie założenia, żeby produkować bardziej ekologicznie, żeby rolnictwo było bardziej zrównoważone, żeby ograniczyć stosowanie środków ochrony roślin, żeby ograniczyć stosowanie nawozów, żeby w Unii Europejskiej 25% rolnictwa to było rolnictwo ekologiczne, żeby wyłączyć z użytkowania konkretne grunty rolne, konkretne. 10% gruntów ornych miało być w ogóle w Unii Europejskiej wyłączone z użytkowania. No i to się wydarzyło, między innymi właśnie w tym rozporządzeniu o Krajowych Planach Strategicznych, gdzie znalazły się te ekoschematy, które muszą właśnie promować bardziej ekologiczną produkcję, zalewanie osuszonych torfowisk, przywracanie właśnie takiej naturalnego ekosystemu, naturalnych zasobów przyrodniczych i tak dalej i tak dalej. Krótko mówiąc, te dwie strategie prowadzą do tego, żeby zmniejszać produkcję żywności w Unii Europejskiej. Do tego to się sprowadza.
W niektórych pomysłach Unii Europejskiej okazuje się, że zalanych ma być nawet 30% gruntów rolnych. Po co? Żeby właśnie odtworzyć naturalne torfowiska, albo inne w cudzysłowie naturalne obszary. To samo tyczy się przecież polskich lasów. Unia Europejska od wielu lat chce położyć łapę na polskich lasach, przecież pojawiły się już pomysły, żeby lasy nie były, że tak powiem, w rękach Polaków, lasy państwowe, żeby to państwo polskie trzymało nad nimi piecze. Nie! 33% terytorium Polski, bo mniej więcej tyle zajmują lasy, miałby przejść we władanie Unii Europejskiej. I Unia Europejska decydowałaby, co tam się dzieje.
A co by się działo, gdyby tak się stało? Gdyby Bruksela faktycznie położyła na tę łapę? Widzieliśmy i widzimy, co się stało chociażby z Puszczą Białowieską. Po pierwsze mamy sytuację, w której przypomnę na dzień dzisiejszy, nikt absolutnie, nikt nie udowodnił w sposób niepodważalny i bezdyskusyjny, że dwutlenek węgla generowany przez człowieka ma wpływ na zmianę klimatu. Doskonale wiemy, że nikt nie chce zrobić debaty publicznej, ogólnoeuropejskiej, ogólnoświatowej i polskiej również, w którym mielibyśmy ludzi, którzy by po prostu zwyczajnie rozpoczęli dyskusję o tym, że świat już pamięta różne epoki, że mamy i ocieplenia, i ochłodzenia klimatu, że świat już pamięta wyższe stężenia dwutlenku węgla, mówią to chociażby od wierty w lodowca, chociażby w ogóle się nie mówi.
Czy można powiedzieć, że Unia Europejska zażyna własne rolnictwie w imię niczego? Tak. Dlaczego? No bo jeżeli nie mamy badań, jeżeli nie mamy prawdziwych dyskusji, debat, fachowców, nie dopuszcza się ludzi tych naukowców, jak to się mówi, prawdziwych, którzy mają w głowie wiedzę, a nie politykę, jeżeli się nie dopuszcza ich do głosu do dyskusji, to możemy jasno podejrzewać, że ktoś przepieka coś na siłę.
Jeżeli ktoś ma inne zdanie i pokazuje, że w historii świata były okresy bardzo wysokich temperatur, gdzie na całej kuli ziemskiej były warunki, jak w tej chwili w tropikach, a były również okresy z lodowaceń i nie było wtedy żadnej działalności człowieka, bo w niektórych okresach w ogóle ludzi nawet nie było, to jest uważane za człowieka nienowoczesnego, ciemniaka, jakiegoś głupiego, mochera, który nie rozumie tego narzuconego paradygmatu o wpływie człowieka na klimat. Zatrzymajmy się na moment przy unijnym wymogu redukcji użycia nawozów i środków ochrony roślin. Wszyscy chcemy zdrowej, jak najbardziej naturalnej żywności.
Ale czy zielony ład faktycznie przyczyni się do poprawy jakości produktów rolnych na naszych stołach? A jeśli tak, to jakim kosztem? Już teraz polscy rolnicy muszą się dostosowywać do norm zarówno jakościowych, jak i ilościowych, nawożąc pola i stosując środki ochrony roślin. Warto też zauważyć, że w Polsce na każdy hektar upraw używa się kilkakrotnie mniej chemii niż w takich krajach jak na przykład Holandia. Co się stanie, gdy znacząco zmniejszymy użycie nawozów i oprysków? Znów jesteśmy na Mazowszu, tym razem w gospodarstwie rolnym oraz hurtowni owoców i warzyw Pawła Myziaka. Jesteśmy na południowym Mazowszu, tutaj mamy tutaj centrum produkcji warzyw cieplolubnych w Polsce.
Ja prowadzę firmę EuroPapryka, gdzie mamy też skupioną wokół siebie grupę producentów, z którą współpracujemy, dostarczamy produkty do sieci handlowych w Polsce, ale też wysuwamy dużo tych produktów za granicę. Zużycie środków ochrony roślin, czy też środków do produkcji, ciągle w Polsce, pomimo tego, że jesteśmy już od 2004 roku w Unii Europejskiej, ciągle jest dużo niższe niż w krajach, które rolnictwo mają dużo bardziej intensywne. Wprowadzając Zielony Ład, taką brzutką, w wielu miejscach na raz, bo to jest też energetyka, to jest też generalnie opakowania, które mamy, więc próbujemy wszystko zrobić na raz, więc tego się nie da. Rewolucja zawsze się kończy jakimś nieszczęściem.
Nie wiem, czy nie wytrzymają ludzie, bo przeważnie jest tak, że przy takich sytuacjach nie wytrzymują ludzie, bo załóżmy, że żywność bardzo nam podrożeje, albo będą braki tej żywności, bo mówiąc wprost, optymizm w rolnictwie, zresztą tak w całej gospodarce, on po prostu gaśnie, on gaśnie nie już od roku czy dwóch czy trzech, tylko od kilku lat gaśnie, ze względu na fakt, że ci co coś robią, czy to jest w rolnictwie, czy w gospodarce, czy to są przedsiębiorcy, czy to są ludzie, którzy są aktywni społecznie, oni na każdym kroku są poddawani coraz większej kontroli państwa. O ile spadną plony, jeśli polscy rolnicy dostosują się do wymogów Zielonego Ładu? Portal Farmer. pl publikuje pierwsze opracowania na ten temat przygotowane przez Państwowy Instytut Badawczy.
Konkluzje są niepokojące, bowiem prognozuje się średnie obniżenie plonów od 16 do 50 procent przy jednoczesnym znacznym obniżeniu jakości płodów rolnych. Żaden rolnik nie będzie stosował za dużo środków ochrony roślin, bo nikt nie będzie wydawał niepotrzebnie pieniędzy. On stosuje tyle, ile jest potrzebne, żeby ta roślina urosła, żeby ją ochronić. Przecież środki ochrony roślin to nie są też środki, które mają komukolwiek szkodzić, tylko one też chronią tę roślinę przed grzybem, przed innymi chwastami itd. Ja mam bardzo krytyczny stosunek co do tego. W ogóle uważam, że to jest zbyt daleko posunięta ingerencja Komisji Europejskiej, że polityka rolna powinna być kształtowana w państwie członkowskim.
I uważam, że po prostu rolnik i rolnictwo powinno mieć wolność do prowadzenia swojej gospodarki rolnej, do prowadzenia swojej działalności rolnej. Był kiedyś tak. Obornik, próchnica, to wszystko rolnicy wiedzą. Ich nie trzeba uczyć tego, żeby dbać o ziemię. Oni tej ziemi nie zmienią. To duże firmy mogą nie dbać o coś, jeżeli nie wiążą się z tym. Jeżeli coś jest z dziada pra dziada i ktoś planuje, że to będzie jeszcze używane przez kolejne lata dla dobra wspólnego, to nie będzie sobie tej ziemi po prostu niszczył, więc nie wie jak od nią dbać. Bał ją przez lata, a teraz przychodzą informacje, które mówią, że jak to robić lepiej. I my na tą wiedzę jest stoczarci.
Tylko nie rewolucje, tylko ewolucje. Na tyle, na ile nie zagraża to bytowie ekonomicznemu naszych gospodarstw w Polsce, żeby nie niszczyć kolejnych małych gospodarstw, bo po prostu im więcej tych małych jest, tym jest bezpieczniej. W ramach Zielonego Ładu eurokraci planują także zakaz stosowania środków ochrony roślin i nawozów sztucznych na obszarach Natura 2000. Warto zaznaczyć, że w Polsce te obszary to około 20% powierzchni kraju. To niestety nie koniec złych wiadomości dla rolników, a co za tym idzie też dla nas wszystkich. System ETS, czyli Europejski System Handlu Prawnieniami do Emisji, ma być rozszerzony o rolnictwo.
Co to oznacza? Konkretnych zapisów nowych rozporządzeń jeszcze nie znamy, ale Europejska Agencja Środowiska twierdzi, że w 2023 roku rolnictwo było odpowiedzialne za około 13% wszystkich emisji gazów cieplarnianych w całej Unii Europejskiej. A co za tym idzie, można się domyśleć, że Unia już szykuje haracze za emisję CO2 czy metanu przez gospodarstwa rolne. Nazwa wiadomości jest taka, że w dokumencie, który został publikowany niedawno, czyli dialog strategiczny, zmieniano znowu nazwę z Europejskiego Dzielnego Ładu na dialog strategiczny, gdzie w ogóle zostały te wszystkie założenia z lat 19-20, przeciwko którym też rolnicy protestowali, tam się okazuje, że tam się znajduje również zapis mówiący o tym, że rolnictwo zostanie włączone do systemu ETS.
Jak to będzie wyglądało, na jakich zasadach to będzie działać, to dopóki się nie pojawi wniosek ustawodawczy ze strony Komisji Europejskiej, to my możemy sobie tylko przypuszczać, czy to będzie jakieś wykupowanie uprawnień, czy to będzie jeszcze w jakiejś innej formie, czy to rolnictwo będzie zupełnie inaczej funkcjonowało w tym całym systemie. Natomiast fakt jest taki, że zarówno emisja, jak i absorpcja emisji dwutlenku węgla w rolnictwie się po prostu bilansuje. I tutaj nie ma potrzeby żadnej ingerencji wymyślania żadnych przepisów, bo nikt tego nie będzie wymyślał ani w Ameryce Południowej, ani w Rosji, ani na Ukrainie, ani w Chinach, tylko u nas. No i to po prostu znowu generuje dodatkowe koszty, więc po prostu rolnictwo, jeśli chodzi o emisyjność, bilansuje się samo w sobie.
Absorbuje, emituje, ale również absorbuje. I tutaj nie ma żadnej potrzeby do tego, żeby wymyślać kolejne takie absurdalne pomysły. Powietrze z zasady fizyki i chemii podlega dyfuzji, czyli powietrze z nad Chin miesza się z powietrzem z nad Europy, Afryki, Stanów, Atlantyku itd. Co to powoduje? To powoduje to, że nasze udawanie ekologii nie ma żadnego znaczenia. Śmiem twierdzić, że zwłaszcza ludzie, którzy na co dzień nie stykają się z nauką, zostają celowo okłamywani, gdyż oni naprawdę wierzą w to, że jak my nad Europą zrobimy sobie szklalny sufit, to będzie inaczej. Tylko, że my tego sufitu nie mamy i nigdy nie będziemy mieli, bo tak się tego nie da zrobić.
W związku z powyższym, ograniczanie produkcji wszelakimi reżimami przez pryzmat pseudoekologii spowoduje, że produkt, który przestanie być produkowany w Europie, w tym przypadku żywność, bo ograniczy się produkcje np. mięsa, przyjedzie do nas w kontenerach z zupełnie innego miejsca na świecie, ale co gorsze, przyjedzie on do nas, idąc już w ślad tych pseudonaukowców i nierozsadnych czytaj głupich polityków, przyjedzie do nas generując, używając ich języka, ślad węglowy, bo transport generuje ślad węglowy, żebyśmy tak patrzyli. Wiele wskazuje na to, że polscy rolnicy już wkrótce będą zmuszeni do płacenia kar za emisję CO2 przez maszyny rolnicze takie jak ciągniki czy kombajny. Do tego dojdą opłaty związane z ogrzewaniem budynków gospodarczych czy szklarni, a także konieczność termomodernizacji zarówno budynków mieszkalnych, jak i gospodarczych. Zużywamy dużo energii.
Zarówno do napędu ciągników i maszyn rolniczych, nie ma możliwości, żeby był ciągnik czy kombajn napędzany silnikiem elektrycznym. Nie bardzo sobie przy istniejących technologiach to wyobrażam. To musi być w dalszym ciągu olej napędowy czy benzyna. Cały sektor drobiarski, jeden z najmocniejszych sektorów rolniczych w Polsce. Może się okazać, że to jest gigant na glinianych nogach, że za chwilę ten sektor upadnie. To są wielkie inwestycje. Polska jest największym producentem mięsa drobiowego w Europie. Przecież wszystkie kurniki przez znaczną część roku muszą być ogrzewane. Tam się wykorzystuje zarówno węgiel, jak i gaz, może nawet bardziej gaz.
To są również budynki inwentarskie, przede wszystkim dla trzody chlewnej, gdzie musimy ogrzewać tę część, która dotyczy małych zwierząt, małych prosiąd, porodówki, gdzie te małe zwierzęta muszą mieć odpowiednie warunki termiczne. To za chwilę trzeba będzie wygasić zarówno drobiarstwo, jak i produkcję trzody chlewnej. Następny obszar, który praktycznie ulegnie zniszczeniu, jeżeli te normy zielonego ładu w rolnictwie byłyby wprowadzone, to jest produkcja warzyw i owoców pod osłonami. W naszym klimacie szklarnie, tunele foliowe wymagają ogrzewania. Przede wszystkim żadnymi panelami fotowoltaicznymi nie jesteśmy w stanie wyprodukować tyle energii, żeby to ogrzać. Więc jeżeli wejdzie ten zielony ład, ze wszystkimi konsekwencjami wycofywania się z konwencjonalnego paliwa, to praktycznie niszczymy znaczną część swojej gospodarki. Zapomnijmy o pomidorach czy innych warzywach z naszych polskich produkcji.
Będziemy skazani na to z Maroka, Hiszpanii, Egiptu, Izraela. Jesteśmy dużym producentem pomidorów w Polsce. Niestety w naszej szerokości geograficznej musimy tego pomidora na wiosnę dogrzewać i oświetlać i na jesieni robić to samo. Wielu moich kolegów w tej branży pomidorowej po prostu popadło w pułapkę. Oni mieli już wszystkie rodzaje ogrzewania w swoim życiu i tylko dzisiaj migrują w zależności od tego, co jest lepsze, co jest gorsze, co jest bardziej ekonomicznie. W każdym sezonie zaczynają robić czymś innym ogrzewać. Nie da się żyć ciągle jak na wojnie, jak na minie, bo to kreatywność rolników, kreatywność przedsiębiorców, kreatywność społeczeństwa, żeby się bronić przed głupimi pomysłami, jest ograniczona. Według wytycznych Unii Europejskiej, tzw.
Dyrektywy Budynkowej, to w Europie 34 mln budynków nie odpowiada normom termicznym. Wtedy w wylicznym, wszystkie budynki na wsi, praktycznie wszystkie, nie odpowiadają normom budowlanym narzucanym przez urzędników Unii Europejskiej. Czyli te budynki trzeba będzie wszystkie praktycznie zlikwidować albo je docieplać. Ja nie wiem, skontrolnicy mają brać na to pieniądze. Ja słyszę czasami takie bałamotne stwierdzenia, że Unia Europejska dołoży tam do czegoś. No przecież to jest kmino ze zdrowego rozsądku. Najpierw trzeba wszystkim zabrać, żeby potem część tych pieniędzy nielicznym przekazać. To nie jest tak, że Unia Europejska produkuje pieniądze, my musimy to zarobić. Każdy rozsądny człowiek to rozumie.
Jakie mogą być koszty przymusowej termomodernizacji budynków gospodarczych mieszkalnych? Portal Globe Energia podaje przybliżone ceny wymiany źródła ogrzewania, ocieplenia ścian i dachu, a także wymiany drzwi i okien. Kwoty robią wrażenie. Licząc bardzo ostrożnie, można założyć, że termomodernizacja średniej wielkości budynku gospodarczego oraz także przeciętnego budynku mieszkalnego może kosztować kilkaset tysięcy złotych. Jeśli budynków w gospodarstwie jest więcej, to sprawa robi się już bardzo poważna. Dotknie to każdego człowieka. Nie ma ludzi, którzy będą poza tym procesem, dlatego że my wszyscy mamy wspólny mianownik, chociażby takie jak konsumpcja energi elektrycznej, jak konsumpcja paliw, jak poziom konsumpcji żywności. Każdy z nas je.
I myślę, że bardzo ważne jest, żeby ludzie zrozumieli, że nie ma człowieka, który powie, mnie to nie dotyczy, bo ja w to nie wierzę. Albo mnie to nie dotyczy, bo ja jestem tylko osobą z zawodu tą czy inną. Bo nie jestem rolnikiem, to mnie to nie dotknie. Myślę, że ludzie powinni to zrozumieć, powinni zacząć się tym interesować, dlatego że to dotknie i rolników i przedsiębiorców, zarówno tych małych jak i dużych. Nie będzie jednego obywatela w Polsce, którego to nie dotknie. Cóż, jak widzimy Unia Europejska nakłada na własne rolnictwo niesamowicie skomplikowany system przepisów, ograniczeń, obostrzeń i tak dalej. Świadomie zmiksza w ten sposób jego efektywność i konkurencyjność.
W takiej sytuacji można byłoby się spodziewać, że Unia za wszelką cenę będzie chciała chronić swój rynek przed importem żywności z innych krajów, aby nie dopuścić do nieuczciwej konkurencji i bankructwa europejskich rolników. Dzieje się jednak dokładnie odwrotnie. Popatrzmy przykładowo na import przenicy z Ukrainy do Polski. W 2021 roku wynosił on 3 tysiące ton, rok później wyniósł on już 523 tysiące ton. Jest to wzrost o 17 tysięcy procent. Podobnie było z importem rzepaku. Co więcej, kontrole państwowych, inspekcji weterynaryjnych i sanitarnych wykryły zanieczyszczenia płodów rolnych z Ukrainy salmonelną, pestycydami, a nawet GMO. Ten niekontrolowany import spoza Unii doprowadził wiele polskich gospodarstw na skraj upadku. Produkcja rolna na Ukrainie zupełnie różni się od europejskiej.
Ona nie ma nic wspólnego z ochroną klimatu, ona nie ma nic wspólnego z dobrostanem zwierząt. Można stosować środki ochrony roślin zupełnie już niedopuszczane nawet od lat 90. w Europie, są stosowane na Ukrainie. Właściwie w tej chwili rolnictwo na Ukrainie zostało opanowane całkowicie, albo w ogromnej części, przez międzynarodowe korporacje. Te same, które w Argentynie, w Brazylii mają gospodarstwa. Największe gospodarstwo na Ukrainie według danych ukraińskich ma około 800 tysięcy, może milion hektarów. Skala nieporównywalna dla tego co jest w Europie, co jest w Polsce. Żywność ma być stamtąd. Ten import z Ukrainy nabije kabzę dużym firmom importującym zboże z Ukrainy. To dotyczy również rzepaku.
Natomiast zniszczy rynek zboża w Polsce, spowoduje, że drastycznie spadną ceny i polscy rolnicy będą mieli kłopot, gdzie to sprzedać, bo magazyny zasypane zbożem ukraińskim. No to okazuje się, że konsumenci w Europie po prostu będą wybierać tańszą żywność spoza Unii, gdzie Europa po prostu nie jest konkurencyjna. Przy tych zasadach, na jakich to działa, to zupełnie nie jest konkurencyjna. Z jednej strony mamy tutaj cały czas mowę, że ma być wszystko zdrowe, dzięki czemu będzie mniej chorób przewlekłych, ludzie będą po prostu lepiej się czuli, a z drugiej strony no właśnie słyszymy, ściągajmy żywność z Ukrainy, która nie jest obwarowana różnymi normami.
No to jak w końcu jest? Chodzi tutaj o nasze zdrowie? Czy może o coś innego? A może chodzi o wielkie pieniądze? Mamy sytuację, w której my mówimy tak, nasze europejskie rolnictwo jest ble, truje klimat i tak dalej, a rolnictwo w innych miejscach na świecie, gdzie naprawdę jest w wielu miejscach, powiem to dosłownie, syf, bałagan, brak kontroli, brak jakichkolwiek norm i standardów produkcji, tamto jest dobre. W Europie są bardzo wysokie, czytaj upierliwe dla producentów standardy.
U nas nie ma czegoś takiego, że jak zdechnie nam bydło, to się je za nogę wyciąga do lasu i mają to zjeść po prostu niedźwiedzie czy jakieś inne zwierzęta, a tak jest na przykład w wielu krajach na świecie, gdzie nikt tego nie kontroluje, po prostu mówię delikatnie, co przeżyje, to idzie na ubój, co nie przeżyje, trudno się mówi. Okazuje się, że eurokraci mają już gotową odpowiedź na problemy rolników związane ze spadkiem produktywności gospodarstw. Odpowiedzią są rosnące unijne dopłaty do każdego hektara upraw. Jednak czy jest to dobre rozwiązanie? Dochodowość rolnictwa, która pochodzi z bezpośredniej sprzedaży produkowanych towarów będzie spadać.
Jako odpowiedź na tą sytuację będzie rolnictwo europejskiemu proponowane rozwiązanie w formie szeregu dopłat i subwencji, ale to będzie coś za coś, to będzie na takiej prostej zasadzie. W tej prostej zasadzie macie się dopasować do nowych przepisów, w tym także do przepisów Zielonego Ładu, bo inaczej tych subwencji nie otrzymacie. Mówiąc prosto, rolnik będzie miał większy zysk z tego, co mu jako ochłapy da urzędnik, niż z tego co robi na co dzień, czyli ze swojej pracy. Ale to nie koniec problemów europejskich rolników. Po wyjątkowo skomplikowanych negocjacjach trwających 20 lat, w 2019 roku Unia Europejska zawarła umowę o wolnym handlu z krajami Ameryki Południowej, takimi jak Brazylia, Argentyna czy Paraguay.
Chodzi o tak zwaną umowę Unia Europejska Mercosur. Kraje grupy Mercosur są olbrzymimi producentami pszenicy, kukurydzy, soji, czciny cukrowej czy wołowiny. Przez kilka lat nie doszło jednak do ratyfikacji tej umowy. Sprzeciwiały się jej niektóre unijne kraje, głównie Francja, Irlandia i Austria. Ratyfikowanie umowy o wolnym handlu będzie oznaczało zalanie naszego rynku tanimi produktami rolnymi. A do tej ratyfikacji może dojść bardzo szybko. Komisja Europejska z Urszulą von der Leyen na czele wyznaczyła ją jako jeden z priorytetów bieżącej kadencji. Umowa Mercosur, która była podpisana kilka lat temu z krajami rolniczymi Ameryki Południowej, z wielkimi producentami, ma być bardzo szybko wdrożona w życie.
Zapowiedziała to nowa, stara przewodnicząca komisji pani Urszula von der Leyen, a brakuje krajów, które byłyby w stanie to zablokować. To jest generalnie gra interesów polegająca na tym, że Niemcy są w stanie poświęcić swoje rolnictwo, albo mają z tyłu głowy, że są w stanie je w jakikolwiek sposób na tyle dotować i utrzymać, żeby móc podpisać tę umowę o wolnym handlu, dlatego że potrzebują rynku zbytu dla swojego przemysłu motoryzacyjnego, dla produktów o wartości dodanej sprzętów, AGD itd. , gdzie rynek południowo-amerykański jest takim rynkiem jeszcze nie spenetrowanym przez Niemcy i muszą tego rynku szykać, no bo Chiny się skończyły, tutaj się skończyło, więc OK, poświęcamy europejskie rolnictwo, ale Niemcy będą mogli sobie spokojnie eksportować swoje auta, żeby utrzymać swoją gospodarkę.
W jaki sposób żywność z Ameryki Południowej będzie transportowana do Europy? No przecież nie da się ociągiem. Unia Europejska, która lansuje w imię obrony klimatu kolejne ekoszaleństwa. Ta sama Unia Europejska nie ma nic przeciwko, żeby tony dwutlenku węgla dostawały się do atmosfery właśnie za sprawą kontenerowców. Czy to nie jest hipokryzja, a może celowe działanie? Brazylia jest największym na świecie producentem mięsa drobiowego. Dość mizernego, ale znaczna część świata tym mięsem się żywi. Jest wielkim producentem cukru z Trzciny Cukrowej. Pełne otwarcie rynku europejskiego na cukier z Brazylii właściwie jest wyrokiem śmierci na uprawę buraków cukrowych w Europie. Dla Polski to jest ważny sektor w rolnictwie. Jest również wielkim producentem pszenicy.
Argentyna jest ogromnym największym na świecie producentem wołowiny. Znacznie tańszej, znakomitej jakości. To jest wyrok na produkcję wołowiny w Europie. Ja jestem sobie w stanie wyobrazić taki scenariusz, że w dużej mierze żywność w Europie będziemy importować. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, że ten zdrowy rozsądek wygra. Jedyną rzecz, którą my możemy tutaj robić, to jest po pierwsze naciskać na polski rząd, żeby był bardziej asertywny w stosunku do tych decyzji. Są państwa członkowskie, które podchodzą bardzo asertywnie do tych decyzji. Czy w ramach ETSU2, czy w ramach polityki migracyjnej. Po prostu robią swoją politykę.
I w Polsce my też się musimy nauczyć tej asertywności, bo my przez 20 lat obecności w Unii Europejskiej to nigdy żadnym asertywnościom i żadnym sprzeciwem się po prostu nie wykazaliśmy. A to trzeba po prostu robić i robić swoją politykę i troszczyć się o swoje bezpieczeństwo żywnościowe. Bo jak będziemy szli drogą wytyczoną przez Wonderlion, która będzie kontynuowana przez najbliższe 5 lat, no to naprawdę za 5 lat może być dużo, dużo trudniejszej sytuacji. Oczywiście, eurokraci podkreślają, że ta umowa z krajami Ameryki Południowej zapewni Europie bezpieczeństwo żywieniowe. Czyli co? Do tej pory w Europie nie było bezpieczeństwa żywieniowego. Europa była skazana na głód, tak? Że musimy podpisywać umowy z odległymi kontynentami.
Podpisanie umowy Unii Europejskiej z krajami Ameryki Południowej doprowadzi, trzeba to powiedzieć wprost, tak naprawdę do likwidacji rolnictwa, na pewno rolnictwa polskiego, który jest od bardzo wielu lat kością w gardle eurokratów. Warto zadać sobie pytanie.
Jak będzie wyglądała Polska Wieś za kilka lat, jeśli nie uda się zatrzymać polityki Unii Europejskiej? Co się stanie z rolnikami? Co się stanie z ich gospodarstwami? No i jak będzie wyglądał rynek płodów rolnych i żywności? Ta Europa, do której my się również, ta Europa zamożna, do której też i my się właściwie zaliczamy, chociaż są dużej pokłady również biedy w Polsce, trzeba również o tym pamiętać, że nie sądzą ci, którym się w tej chwili wydaje, że są klasą średnią, są kimś tam zamożnym, że ich to nie dotknie, dotknie również ich, ale przede wszystkim w skrajną biedę wpędzi te uboższe grupy społeczeństwa europejskiego. My dzisiaj mamy zmiany we wszystkim.
Nie ma ludzi do pracy, wojna za naszą granicą wschodnią, Merko Szur, który tutaj nam się wdziera i jeszcze Zielony Łap. No za dużo dobrego na raz. Tak się nie da, tak się nie da. Nasza percepcja ludzi, którzy chcą produkować, chcą się zająć produkcją, a nie przepisami i nie pilnowaniem z perspektywy gospodarstwa 5-hkt. tego, czy ktoś przywiezie z Argentyny wyłowiny do Europy, czy nie. I nagle okaże się, że wyłowina spadnie z 8 złotych na 4 w ciągu nie wiem, jednego roku, gdzie załóżmy opasy, hodujemy rok czasu, zakładaliśmy, że będzie kosztowała 8 złotych, a kosztuje 4.
I w ciągu jednego roku generalnie jest po naszym gospodarstwie, bo przy próbie spłaty kredytu nie mamy wystarczających środków, żeby ten kredyt spłacić. Oczywiście, że Europa musi się rozwijać. Oczywiście, że jestem zawsze za zmianami, za innowacjami, za reformami i tak dalej. Ale tylko mądre, racjonalne, przemyślane i udowodnione jako efekt końcowy do osiągnięcia możliwy. Jeżeli nawet przyjęlibyśmy, że musimy reformować całe rolnictwo w sposób racjonalny, a nie tak jak jest opisane w Zielonym Ładzie, to to ma sens tylko wtedy, kiedy dogadujemy się z całym globem i wszyscy robią dokładnie to samo. Mamy sytuację, w której mówi się do nas, że wy się musicie zreformować, ale wasi konkurenci absolutnie nie.
Mało tego, przez reformę będziecie absolutnie na tle innych drości, nie konkurencyjni. My ustawami dożynamy, i to jest słowo, które musi być w tym momencie wymienione, dożynamy całe rolnictwo w Unii Europejskiej. Jednocześnie otwieramy się na żywność z innych krajów spoza Unii Europejskiej. Wiele wskazuje na to, że włodarze Unii z premedytacją dążą do stopniowego wygaszania europejskiego rolnictwa. W to miejsce już szykuje się masowy import żywności spoza Unii, jaki wpływ na bezpieczeństwo żywnościowe starego kontynentu może mieć nowa sytuacja. Nie sądzę, żeby w Brukseli pracowali idioci. To nie są głupi ludzie. Czy ich zatem interesów bronią? W czyim interesie działają? Bo na pewno nie społeczeństwa europejskiego.
Myślę, że działają w interesie międzynarodowych korporacji, wielkich potężnych firm globalnych koncernów, które mają budżety często większe niż państwa na świecie i wpływy coraz większe. Nie będzie już żywności europejskiej. Rolników się zlikwiduje. To są zamiary, które wprost wynikają z Zielonego Ładu. A żywność będzie sprowadzana z Ukrainy czy Ameryki Południowej, więc ten, który będzie tą żywnością dysponował, który będzie ją w wielkich gospodarstwach na świecie wytwarzał i zapewni transport i dystrybucję, ten ma de facto władzę. Europa chce się wykończyć. Nie umie innego słowa znaleźć. Chce po prostu. To jest jakieś rozszerzone samobójstwo. My tylko dostajemy kolejne utrudnienia. Nikt nam nie pokazuje żadnych szans. O szansę musimy walczyć sami.
Głodu w Europie nie było od 1946 roku. I wszyscy zapomnieli o tym, że może czegoś zapraktować, że może czegoś nie być, że można pójść po chleb i może go nie być. Ja jeszcze czasem, kiedy był chleb wydzielany w piekarni, u nas w Potworowie pamiętam. Wiele osób może nie pamięta, że chleba może nie być, bo ciągle jak idą do jednej z dużych sieci w Polsce, to nie jest to. W Polsce to o godzinie 21. 30 ciągle leży chleb. Zapomnieliśmy, że może czegoś po prostu braknąć, nie być. Przyzwyczajono nas jako społeczeństwo europejskie, że żywność jest zawsze.
Wystarczy zapytać najstarszych ludzi w domu, dziadków, czasami nawet rodziców, ile razy tej żywności nie było lub jadło się to, co było. Ale my niestety mamy bardzo krótką pamięć jako populacja. Uważamy, że żywność będzie zawsze. Do czasów pseudo-covidowych uważano, że niczego nigdy nie zabraknie. Że nie zabraknie spraw związanych z energią, że nie zabraknie części do samochodów. Okazało się, że wystarczyło przytyknąć palcem i nagle wszystko legło w gruzach, bo świat jest bardzo kruchy. I bardzo kruchy jest również rynek żywności. My jesteśmy niesłusznie nauczeni, moje pokolenie pokolenia młodszych ode mnie, czyli pokolenie zbyt młode, że pędziesz trudne czasy, że w Europie będzie zawsze pokój, że będzie zawsze wszystkiego pełne półki.
I to jest złudzenie, które powoduje, że my nie widzimy zagrożeń. Bezpieczeństwo żywnościowe jest bardzo ważnym filarem bezpieczeństwa narodowego. To znaczy, jeśli my utracimy jako państwo zdolność do tego, żeby samodzielnie wyprodukować żywność, która zaspokoi potrzeby naszego narodu, no to jesteśmy w bardzo krytycznej sytuacji. I wojna i pandemia pokazały, że w każdej chwili łańcuchy dostaw mogą zostać zerwane. Nawet nie potrzeba wojny i pandemii. Wystarczy po prostu decyzja polityczna, że odcinamy żywność i koniec. I tutaj my nie mamy możliwości, żeby sobie z tym poradzić. Każdy, kto ma trochę styczności ze wsią wie, że zlikwidować bezpieczeństwo żywnościowe jest bardzo łatwo. Bardzo łatwo jest zakończyć działalność rolną, zmienić jej profil itd.
Ale odbudować to jest bardzo trudno, zwłaszcza produkcję zwierzęca. To jest właściwie w wielu przypadkach, w wielu gospodarstwach niewykonalne, żeby odbudować na nowo czy w ogóle rozpocząć produkcję zwierzęca, chów i hodowlę zwierząt. Wielu z Państwa na pewno pamięta jak za komuny obowiązywały kartki na żywność. Do tego to właśnie będzie sprowadzone. Dostaniemy kartkę, wolno nam zjeść kilo sera przez pół roku. Wolno nam zjeść trzy plasterki wędliny w tygodniu. Wolno nam wypić jedną szklankę mleka, chociaż mleka to może nie, bo te krowy tyle tego gazu cieplarnianego jednego i drugiego produkują, więc może nie jedną, a pół szklanki mleka tygodniowo. Dojdzie do sytuacji, że będzie ubywać lokalnych producentów żywności.
I tu bardzo ważne, będzie też ubywać rolników, którzy produkują żywność na rynki lokalne, czyli na targowiska, czyli na jakiegoś, jak ktoś mówił, place miastowe, przymiastowe, czyli na jakieś małe ryneczki. Dojdzie do tego, co dzisiaj się już dzieje, że przybywa w Polsce masowo takich gmin, gdzie w całej gminie albo na całej wiosce nie ma jednej sztuki żywca pieprzowego. Nie można dokonać zakupu, mówiąc potocznie, świni na zabicie. Nawet robiąc to zgodnie z prawem nie ma skąd kupić. I teraz sobie wyobraźmy jedną prostą sytuację, że mamy sobie taką aglomerację jak Warszawa, Poznań, Wrocław, Białystok i tego typu miasta. I nagle, nie daj Boże, dochodzi do nieprzewidzianych zajść zbrojnych. Wybucha wojna.
Wybucha wojna i nagle milion ludzi rzuca się do sklepu. Robi ogromny zapas żywności, dla wszystkich nie starczy. Co jest dwa dni później? Dochodzi do zapaści gospodarczej, dochodzi do głodu, dochodzi do sytuacji, w której ludzie nie mają skąd kupić żywności. W której sytuacji społeczeństwo jest bardziej bezpieczne? W tej, gdzie ja wiem, że ok, lokalnie mam sklep sieciowy, marketowy, ale wiem też, że obok sklepu jest targowisko, że tam zawsze są rolnicy. Ziemniak, wędliny, cebula, warzywa, że to zawsze jest. Na wagę złota jest to, że jak ktoś inny w tym kraju ma żywność, może się nią podzielić, może ją sprzedać, może ją przetransportować.
A co by było, gdyby takiej możliwości nie było? Dochodzi do wyłonienia najbardziej skrajnych emocji, które pojawiają się w stanie, gdy widzimy głodną rodzinę, gdy widzimy głodne dzieci i nigdy nikomu nie wolno jest powiedzieć, że poziom bezpieczeństwa żywnościowego w Europie jest tak duży, że nigdy tej żywności nie zabraknie. Wszystkie prawa, które są w tej wersji, są w tej wersji. I to jest to, co ja mam na myśli. I to jest to, co ja mam na myśli. I to jest to, co ja mam na myśli. I to jest to, co ja mam na myśli. I to jest to, co ja mam na myśli. I to jest to, co ja mam na myśli.
I to jest to, co ja mam na myśli. I to jest to, co ja mam na myśli. I to jest to, co ja mam na myśli. I to jest to, co ja mam na myśli. I to jest to, co ja mam na myśli. I to jest to, co ja mam na myśli. Dzięki za uwagę. .