TRANSKRYPCJA VIDEO
Dla tego filmu nie wygenerowano opisu.
Wydawnictwo Nowej Konfederacji przedstawia książkę z serii Dialogii między epoki. Cyber Contra Real. Cywilizacja w Technopułapce. Z Andrzejem Zybertowiczem rozmawia Jarema Pikutowski. Realizacja akustyczna i montaż Adrian Chimiak czyta Ireneusz Prochera. Dialogii między epoki. Jesteśmy świadkami trwających globalnych i lokalnych zmian. Dawny ład międzynarodowy się rozpada, a porządki wewnętrzne ulegają przekształceniom. By jak najlepiej opisać, trwający okres przejściowy, przeprowadziliśmy długie rozmowy ze świadkami i analitykami zachodzących przemian. Seria wydawnicza Dialogii między epoki to wywiady rzeki z politykami, ekspertami, naukowcami i działaczami, którzy na podstawie własnego doświadczenia i zdobytej wiedzy opowiadają o towarzyszących nam przemianach. Odpowiadając na dociekliwe pytania, opisują międzyepokę z różnych perspektyw, bazując na odmiennych specjalizacjach. Zdradzają zakulisowe działania, wyjaśniają procesy zachodzące w polityce, gospodarce i życiu publicznym.
Opowieści te stanowią próbę opisania i wyjaśnienia nowej rzeczywistości. Warto je poznać, by lepiej zrozumieć czasy, w jakich żyjemy. Andrzej Zybertowicz występuje w nieniejszej książce prywatnie w roli analityka i socjologa. Przedstawione przez niego opinie nie muszą być tożsame ze stanowiskiem żadnej instytucji publicznej, z którą jest związany. Technorewolucja. Przypis. Świadomi reguły, każącej pisać przedrostek techno łącznie, decydujemy się ją złamać w tytułach dla większej wyrazistości. Szoszana Zubow w swojej książce Wiek Kapitalizmu i Wigilacji twierdzi, że przez 24 godziny pracujemy dla firm Big Techu, przekazując im bezcenne dane wykorzystywane m. in. do optymalizacji przekazu reklamowego. Strach pomyśleć do czego jeszcze, o czym mówi nam afera Cambridge Analytica.
Zapytam nieco prowokacyjnie, a może to dobrze? Oto tysiące usługodawców i producentów dostosowuje do naszych potrzeb swoje usługi i produkty, zapewniając nam wzrost jakości życia. Pozyskiwanie danych może też chronić nasze bezpieczeństwo, szczególnie szybki rozwój współpracy CIA i NSA z Big Tech nastąpił po 11 września 2001 roku. Może więc nie należy się aż tak bać kapitalizmu i wigilacji? Może diabeł nie jest tak straszny jak go malują? Jeśli pytanie jest prowokacyjne, może to znaczyć, że pan sam nie wierzy w swoje słowa. Spójrzmy na sytuację socjologicznie i rozważmy dwa pytania.
Jak liczni są ci, do których trafia przedstawione przez pana rozumowanie? Czym się charakteryzują ludzie, dla których dobrą lub nawet najlepszą miarą jakości życia jest dopasowywanie usług i produktów do potrzeb człowieka? W odpowiedzi na pierwsze pytanie wskaże technoentuzjastów. Bez krytycznych fanów technologii, często gadżeciarzy nie dostrzegających społecznych kontekstów zmian technologicznych. Mówiąc językiem Eugenii Morozowa, są to technologiczni solucjoniści, ludzie wierzący, że technologia jest w stanie rozwiązać wszystkie ludzkie problemy, w tym oczywiście i te, które sama tworzy. Przypis. Amerykański analityk białoruskiego pochodzenia, autor m. in. książki To Save Everything, Click Here, The Folio of the Technological Solutionism. Public Affairs 2013. Nie znam badań określających, jak liczna jest grupa technoentuzjastów.
Na pewno miliony umysłów młodych ludzi zostało już w istocie schakowanych przez Big Tech. Wśród technoentuzjastów widzę też sporo wiekowych już naukowców o mentalności postoświeceniowej. Gdy np. startupowcy tworzą zmiany, to starsi od nich badaczy, np. uważający się za progresistów, dostarczają ideologicznych uprawomocnień dla technologicznie wyczarowywalnych zmian. Uważam, że technoentuzjazm jest w dzisiejszym świecie najniebezpieczniejszą z ideologii. Pewnym tego przejawem czy odgałęzieniem są transhumanizm i posthumanizm w niektórych ich odmianach. Dlaczego uważa pan technoentuzjazm za tak niebezpieczny? Dlatego, że cechuje się bezkrytycznym zaufaniem do rozwoju techniki i karmi narracje podcinające rzeczową, krytyczną refleksję nad rozwojem technologii. Technoentuzjazm przełamuje dystanse ideologiczne, pokoleniowe i cywilizacyjne.
Technoentuzjaści to w sporej części ludzie, których umysły zostały schakowane przez rewolucję cyfrową. Czym takie osoby się cechują? Krótko i w uproszczeniu. Niemal tunelowym postrzeganiem rzeczywistości, w tym swojego człowieczeństwa, postrzegają świat wyrywkowo niczym strasznie mieszczanie z wiersza Juliana Tuwima. 1894-1953 Opublikowanego w roku 1933. Oto jego fragment. I oto idą, zapięci szczelnie. Patrzą na prawo, patrzą na lewo. A patrząc, widzą wszystko oddzielnie. Że dom, że Stasiek, że koń, że drzewo. Jak ciasto, biorą gazety w palce i żują, żują na papkę pulchną, aż papierowe wzdęte za kalcem, wypchane głowy grubo im puchną. I znowu mówią, że fort, że kino, że Bóg, że Rosja, radio, sport, wojna.
Warstwami rośnie brednia potworna i w dżungli zdarzeń widmami płyną. Przypis. Fragment wiersza Mieszkańcy z tomu. Biblia Cygańska, wydanego w 1933 roku. Skąd u Pana takie skojarzenie? Z Telawivu. W czerwcu 2019 roku pojechałem na wielką, renomowaną międzynarodową konferencję z cyklu Cyber Week, organizowaną corocznie przez Uniwersytet Telawivski. Celem było zorientowanie się, co piszczy w trawie nowych technologii, a dokładniej rozeznanie sposobu myślenia ludzi, którzy z jednej strony tworzą i lub sprzedają nowe technologie cyfrowe, z drugiej zaś, którzy tworzą rozwiązania mające zapewniać bezpieczeństwo tych technologii.
Usłyszałem pełno zadziwiających opowieści z krainy wyścigu tarczy i miecza, pancerza i pocisku wygłaszanych przez bardzo inteligentnych twórczych ludzi, głównie z Izraela i USA, choć oczywiście nie tylko, którzy padali ofiarom myślenia tunelowego. Co jest złego w myśleniu tunelowym? O wszystkim decyduje kontekst. Jeśli ktoś napada mnie w ciemnym zaułku i mój umysł w pełni koncentruje się na przezwyciężeniu zagrożenia, to jest ok, ale gdy dzięki skupionemu, twórczemu, tunelowemu myśleniu, nieświadomemu szerszych okoliczności, buduje nowe rozwiązania technologiczne, które przynoszą konsekwencje systemowe, to wtedy są podstawy do niepokoju. Jak pan na tej konferencji to zobaczył? Zaraz odpowiem, ale dodam, że bazuję na obserwacjach nie z jednego Cyber Weeku, ale dwóch.
W czerwcu 2022 roku ponownie poleciałem do Tel Avivu na taką konferencję, by zobaczyć, co w superdynamicznym świecie cyber zmieniło się w ciągu ostatnich trzech lat. I zobaczyłem, że pewne, moim zdaniem niedobre, gdyż niebezpieczne schematy myślowe są bez zmian. Jakie to schematy? Format w tej konferencji jest taki, że w obradach plenarnych, choć nie tylko, obok polityków, ekspertów, badaczy akademickich dominującą rolę odgrywają przedstawiciele biznesu. Z sektora firm dostarczających rozwiązania mające przynosić bezpieczeństwo systemów cyfrowych. Ich wystąpienia, zazwyczaj dobrze przygotowane, czasem błyskotliwe, przebiegają według następującego wzorca. Najpierw rysowany jest przerażający obraz zagrożeń. Form i kierunków cyberataków wskazuje się na tak zwane bad actors. Tu zwyczajowo wymieniane są cztery państwa mające sponsorować cyberprzestępczość i cyberteroryzm.
Chiny, Iran, Rosja, Korea Północna. Podkreśla się, iż ataki na sieci są coraz bardziej wyrafinowane oraz częstsze, a następnie opowiada się o świetnych rozwiązaniach, które oferuje firma, z której pochodzi mówca. Często ktoś z właścicieli i lub kierownictwa. I obiecuje się, iż dzięki tym rozwiązaniom firmy decydujące się na tak zwaną transformację cyfrową będą bezpieczne. Prawie nigdy nie dodaje się, że w tle trwa wyścig miecza i tarczy. A zatem, że dzisiejsze rozwiązania ochronne za pół roku przestaną być skuteczne, gdyż biznes zostanie wepchnięty w przyjęcie nowych, nowocześniejszych, korzystniejszych, szybszych, przyjaźniejszych rozwiązań, które jednak będą niedopracowane. Bo przecież czas goń i trzeba z takimi półproduktami szybko wejść na rynek.
Będą miały pełno dziur, tak zwanych exploitów i trzeba będzie wydawać spore środki, by zakupić lub skorzystać w trybie usługi, tak zwany Software as a Service z nowszych rozwiązań ochronnych. Mogę powiedzieć, że to schemat pierwszy. Schemat drugi już bezpośrednio wiąże się z postrzeganiem tunelowym. Gdy po wystąpieniach zadawałem pytania w dyskusji lub w kuluarach rozmawiałem z przedstawicielami firm, widać było, że społeczne konsekwencje zmian technologicznych w tymowego wyścigu miecza i tarczy w ogóle ich nie interesują. Nie ma takich konsekwencji na ich mentalnym radarze i niezbyt chętnie chcą o nich rozmawiać. Strasznych tuwimowskich mieszczan zastąpili straszni technoentuzjaści. Dziwi to Pana? Wcale.
Pieniądze bowiem, niektórzy liczą też na sławę, zarabiane są nie na rozwijaniu czyjejkolwiek troski moralnej, ale dzięki wchodzeniu na kolejne rynki. Przecież nic w tym złego. Ale tylko dopóki nie uchwycimy kontekstu, w którym to się dzieje. Otóż ze względu na naturę internetu, naturę rewolucji cyfrowej jest tak, iż niektóre z nowych technologii rozwijane dzięki sukcesom na polu myślenia tunelowego wytwarzają konsekwencje systemowe. Inaczej mówiąc myślisz i działasz lokalnie, ale możesz powodować efekty globalne. I to takie, o których nie masz najmniejszego pojęcia. Często im mniej masz tego pojęcia, z tym większym zapałem i skutecznością odnosisz rynkowe sukcesy. Żaden straszny mieszczanin z epoki Tuwima nie był w stanie zmajestrować rozwiązań, mogących zdestabilizować bezpieczeństwo na drugim końcu planety.
Da Pan radę z tego miejsca wrócić do mojego początkowego pytania? Gdyby przez moment potraktować poważnie to, co Pan powiedział, to Pańska teza brzmi. Jeśli lepiej skalibrujemy narzędzia do zaspokajania ludzkich potrzeb, to będziemy mieli lepszy świat. Problem polega na tym, że tak naprawdę dostarczycielom tych nowych dóbr nie chodzi o lepsze poznanie natury ludzkiej i zaspokojenie realnych potrzeb człowieka. Chodzi raczej o formatowanie ludzkich zachowań, bez poważniejszego namysłu nad tym, jak to się ma do natury ludzkiej i jej potrzeb. W jaki sposób? Profesor Zubow mówi o nadwyżce behawioralnej. Wchodząc do Internetu pozostawiamy ślady naszych zachowań, które koncerny Big Techu bez naszej prawdziwej zgody i wiedzy pobierają, przetwarzają w pakiety danych i sprzedają.
Owa nadwyżka nie służy lepszemu zaspokajaniu naszych potrzeb, ale odwrotnie lepszemu dopasowaniu ludzkich zachowań do potrzeb biznesu. Najpierw Big Tech podpiął miliardy ludzi do cyberświata, następnie, za pomocą między innymi cyfrowych technologii uzależniających, sprawił, że nie są oni w stanie się od cyberświata odłączyć. Po drodze nasze zachowania i te sieciowe i w realu są modyfikowane. Nadwyżka behawioralna pozwala na formatowanie zachowania wielkich grup społecznych, narodów, może nawet całej globalnej cywilizacji. Można w dużym stopniu przewidywać ludzkie zachowania nie dlatego, że zbudowaliśmy modele trafnie opisujące to, jacy ludzie po prostu są, ale dzięki temu, że zachowania nasze są formatowane, w pewien sposób porządkowane, zautomatyzowane poprzez codzienny kontakt z cyfrowymi strumieniami bodźców, w tym poprzez mikro-targeting.
Dla Big Techu i innych biznesów stajemy się przewidywalni, gdyż zostajemy znormalizowani nie tylko na polu rynkowych zachowań konsumenckich, ale także internetowych reakcji emocjonalnych. W pewien sposób to mechanizm analogiczny do działań stosowanych niekiedy przez tajne służby. Najpierw człowieka, który jest celem, tzw. figurantem służb, wrabiamy np. w uzależnienie od seksu czy hazardu, potem, gdy już jest w ciężkich tarapatach, przychodzimy doń z wyciągniętą, pomocną dłonią. Różnica polega na tym, że służby w ramach gier operacyjnych robią to co najwyżej punktowo wobec osób kluczowych, natomiast Big Tech, po raz pierwszy w dziejach ludzkości, potrafi robić to na masową skalę, w dodatku nawet lepiej niż służby.
Dość precyzyjnie robi to z wielkimi grupami ludzi z całymi pokoleniami, zwłaszcza młodych, najbardziej podatnych na cyfrowe pokusy. Wabi, później uzależnia, w następnym kroku mówi – mamy rozwiązanie waszych problemów. I jak trafnie wskazuje Morozov, niektórzy nabierają się przy okazji na solucjonizm technologiczny, a fakt, że niekiedy rzeczywiście technologiczne rozwiązanie istnieje, wprawdzie na dłuższą metę często nieskuteczne, powoduje, że technoentuzjaści mnożą się jak króliki. Przedstawia pan bardzo pesymistyczną wersję wydarzeń. Podobne argumenty były używane na przełomie XIX i XX wieku, przeciwko rozwijającemu się wówczas kapitalizmowi. Podobnie mówił na przykład Gilbert Keith Chesterton, krytykując coraz większą powszechność reklam w prasie czy w przestrzeni publicznej.
Może nie chodzi panu tak naprawdę o technologię, a o sposób działania biznesu w ogóle, o jego immanentną cechę, jaką jest krowa niepotrzeb, by je zaspokoić za pieniądze. Chodzi o to, że sposób działania biznesu gruntownie się zmienia. Pod hasłami wolnego wyboru budowany jest świat bezalternatywny. Bodaj czy nie najlepszym tego przejawem jest koncepcja Metaversum marka Zuckerberga. Tristan Harris, badacz cyfrowych technologii uzależniających, w Netflixowym filmie Dylemat Społeczny, a także Christopher Wiley w książce Mindfuck Cambridge Analytica, czyli Jak Popsuć Demokrację, nawiasem mówiąc zaskakująco głębokiej jak na tak młodego człowieka, mówią co różni technologie sprzed epoki internetu od tych obecnych. Otóż rower, czy nawet odtwarzacz wideo, gdy przestaje się z nich korzystać, pozostają bierne, nie przywołują nas.
Natomiast smartfon stale domaga się naszego zaangażowania. Wcześniejsze środowisko technologiczne wokół człowieka było pasywne, dziś jest aktywne. Nie pozwala nam o sobie zapomnieć. Nierzadko oszukańczo zachowuje się jak bliski nam człowiek albo zwierzę, które chce wyjść na dwór lub się z nami pobawić. Wspominany przez pana Chesterton, a potem Neil Postman w książce Technopol, Triumf Techniki nad kulturą z roku 1992, mówili rzeczy prorocze, ale zlekceważone. Różnica polega m. in. na tym, że procesy, które ich niepokoiły, rozgrywały się w świecie mniejszej dynamiki oraz niższej kumulacji bogactwa, wiedzy i władzy. Reklama w przestrzeni publicznej już jest formą pewnej aktywności skierowanej do ludzi. Ona też potrafi wabić.
Billboardy wprawdzie krzyczą do nas różnymi kolorowymi napisami, ale wśród wielu sygnałów stają się często niezauważalne. Mamy więc już billboardy, które się obracają, migają, wszystko po to, by wybić się ze zgiełku otoczenia przez silniejsze, oryginalne bodźce. Chestertonowe reklamy nie były w stanie komunikować się ze sobą i nie potrafiły personalizować się pod nasze gusty, by je następnie niezauważanie zmieniać. Ale nawet te migające billboardy są niczym w porównaniu z trzymanym w kieszeni smartfonem, który nie tylko domaga się naszej stałej uwagi, ale także aktywności. Aktywności, która kusi nas aurą zwykle iluzorycznej podmiotowości i swobody, na przykład w świecie gier, ale i zakupów. Technologia usieciowiona, przywołująca i uzależniająca to głęboki przełom.
Jakie są skutki tego przełomu? Postawiony pod znakiem zapytania został apel i pełnomocnictwo z Księgi Rodzaju, Czyńcie sobie ziemię poddaną. Księga Rodzaju, rozdział 1, wers 28. W procesie technologicznego opracowywania ziemi wytworzyliśmy potwora, który wymknął się spod naszej kontroli. Nie chodzi tylko o krytyczny z kądinąd problem destabilizacji planetarnego ekosystemu, który jest powszechnie znany i zarazem przedefiniowany w swoistą świecką religię. Trochę to sobie odpuściłem, ponieważ tysiące badaczy i aktywistów już się tym zajmuje. Skupiam się na innych efektach rozwoju technologii. W książce Samobójstwo Oświecenia, jak neuronauka i nowe technologie pustoszą ludzki świat, którą napisałem wraz z zespołem współpracowników, jest rozdział poświęcony historii technologii, widzianej przez pryzmat postępu szerokorozumianej automatyzacji.
Proponuję spojrzenie na relację między człowiekiem a technologią jako zależność między panem a sługą. Według klasycznej dialektyki heglowskiej, im lepszy, pożyteczniejszy sługa, tym bardziej pan jest od niego uzależniony. Sługa też może solidnie panu dokuczyć. W przypadku technologii przez większość dziejów istniała asymetria między ludźmi, a wytworzonymi przez nas narzędziami. Wyraźna przewaga pana nad sługą. Pan posiadał instrumenty pozwalające na przywołanie sługi do porządku i wymuszanie na nim odpowiednich zachowań. Nawet jeśli pan czasem ulegał, to była to forma flirtu ze sługą czy służącą. Sytuacja zmieniła się radykalnie, gdy zdigitalizowaliśmy i usieciowiliśmy technologie. Przełomowy okazał się internet, kolejne kroki to internet rzeczy oraz sztuczna inteligencja. Obecnie technologia rozwija się i autonomizuje według zasad, które tylko częściowo rozumiemy.
Zyskuje nad nami przewagę na kolejnych polach. Nie wykluczam, że żyjemy w ostatnim momencie, w którym człowiek może jeszcze odzyskać przewagę nad technologią. Dlaczego? Architektura cyberświata jest już tak złożona, coraz bardziej wszechogarniająca, nieprzejrzysta i wszędobylsko zmieniająca wszystko co analogowe w cyfrowe, że wymusza na nas na każdym kroku procesy dostosowawcze. To już nie my dopasowujemy technologię do naszych potrzeb, ale to ona każe nam się dostosować do siebie. Niemal nakazuje się kolejnym firmom i instytucjom, by niezwłocznie przechodziły cyfrową transformację, bo inaczej wypadną z gry. Ważnym sygnałem ostrzegawczym był dla mnie kilka lat temu wykład pewnego specjalisty od Smart Cities.
Rozrysował on rozbudowany schemat organizacyjny takich inteligentnych miast i podsumował, w tym ekosystemie człowiek będzie drobnym trybikiem, który będzie musiał stale się dopasowywać. To standardów oszczędzania energii, przemieszczania się i spotykania z innymi. A jeszcze forsowanie wzorców odżywiania się. Mówi się także, że jesteśmy odpowiedzialni za swój ślad węglowy, więc musimy przemyśleć, czy na spotkanie pod miastem powinniśmy jechać samochodem czy transportem publicznym. Teraz jeszcze mamy wybór, ale jeśli ślad węglowy każdego będzie rejestrowany w centralnej bazie danych, to ten wybór oraz wiele innych zostanie nam odebrany. .
Informujemy, że odwiedzając lub korzystając z naszego serwisu, wyrażasz zgodę aby nasz serwis lub serwisy naszych partnerów używały plików cookies do przechowywania informacji w celu dostarczenie lepszych, szybszych i bezpieczniejszych usług oraz w celach marketingowych.