TRANSKRYPCJA VIDEO
Nierówności społeczne, klasowe i bogactwo były omawiane w kontekście historii i współczesności, z uwzględnieniem wpływu na społeczeństwo oraz reakcji społecznych. Dyskutowano o transformacjach ustrojowych, nierównościach dochodowych, a także o znaczeniu równości politycznej w zapobieganiu wyzyskowi.
Bogaci się bogacą, a biednym coraz gorzej. Przecież miliarderzy nie śpią na dziesięciu tysiącach poduszek. Nie potrzebują dziesięciu tysięcy telewizorów. Dlaczego zatem pozwalamy im, by byli dziesięć tysięcy razy bogatsi? Czas, by bogaci się oddali społeczeństwu uczciwy ułamek bogactwa, którego bez społeczeństwa i tak by nie mieli. Obecny system zabija klasę średni. Nierówności prowadzą do alkoholizmu, samobójstw i tylko równiejszy podział dóbr zapewni szczęście. Tylko równiejszy podział zapewni szczęście. Państwo musi wreszcie wkroczyć i to wkroczyć drastycznie. Inaczej grozi nam paraliż. Inaczej grozi nam paraliż. A, jeszcze jedno. Każdy, kto broni bogatych, każdy, kto broni bogatych przed wyższym opodatkowaniem, jest pożytecznym idiotą na ich usługach. W dzisiejszym odcinku Antidiotum bierzemy na warsztat temat nierówności. Nie będziemy tutaj bronić bogatych, ani użalać się nad klasą średnią. Wybrałem najczęściej powtarzające się zagadnienia i postaram się odpowiedzieć.
Z czego wynikają nierówności? Czy straszenie nimi ma sens? Co zrobić, by zapobiec ich najgorszym konsekwencjom? Jak zmienia się nasza percepcja tematu? Oraz czy przypadkiem zdecydowana część alarmistycznych pokrzykiwań nie jest szkodliwym populizmem? Jednym słowem. . . odcinek idealny. Zapraszam. W połowie 2023 roku furorę zrobiła wiadomość o tym, jak to Taylor Swift zamknęła rok z miliardem dolarów na koncie. I wiecie co? Nikt się nie oburzył. Co bardziej wrażliwsi ekologicznie wytykali, żeby wypracować taki dochód. Musiała sporo latać samolotami. Czasami kilkoma naraz. Ale co do ety. . . etycznej strony zarobienia takiej fury kasy jakoś nikt nie miał zastrzeżeń. No przecież sprzedała tonę biletów, które fani kupili dobrowolnie, choć tanie nie były. Upłynęła miliony płyt, koszulek, kosmetyków i innych gadżetów. Wygrała Spotify'a i wyprodukowała 50 filmów dokumentalnych o tym, jak gra na gitarze.
I nikt nie podniósł argumentu, jak wielu biednych muzyków i fanów musiała okraść, by dojść do takich wyników. Nikt nie zaproponował, by jej fani przerzucili się na innych wykonawców, którzy często ledwo wiążą koniec z końcem i do swej muzycznej pasji de facto dopłacają. Wszak dla nich zarobić pierwszy tysiąc jest niewspółmiernie trudniej niż dla Taylor kolejny milion. Czyżbyśmy kolektywnie zrozumieli, że sukces jednej osoby nie musi odbywać się kosztem drugiej? Czyżby słaba kariera jednej piosenkarki nie była spowodowana zbyt d. . . dużą karierą drugiej.
Skoro przypadek Taylor Swift wydaje nam się oczywisty, dlaczego wciąż wpadamy w pułapkę opowieści o nierównym podziale tortu? Czyżby biznes w postaci produkcji płyt z muzyką wydawał się bardziej etyczny niż ten, który sprzedaje oprogramowanie samochody czy lekarstwa? Otóż nikt nie ma pretensji do Taylor Swift, ponieważ zasadniczo nie mamy problemu z tym, że ktoś zarobił pieniądze uczciwie. Taka nierówność. . . potrafi dawać nam nadzieję. Najwyraźniej widać to w krajach rozwijających się. O ile awans społeczny może budzić zawiść, to jeśli wynika z wysiłku włożonego w edukację, ciężkiej pracy, której inni dostrzegają użyteczność, jest znakomitym kierunkowskazem do działania dla każdego, kto chciałby podnieść swój status. Zatem nierówne rozłożenie zasobów jest OK. Bogactwo nie jest napiętnowane, jeśli powstaje w wyniku pracy, nawet szczęścia na loterii. a nie korupcji politycznych, dojść lub przemocy.
Ale jak to? To nierówności nie powodują depresji, rozwodów, samobójstw, otyłości i alkoholizmu? Ano nie powodują. To czym straszą nas równościowcy to liczbowe korelacje, a te można dobierać na wiele sposobów. Singapur czy Szwecja to kraje zamożne i uważane za społecznie szczęśliwsze, ale niekoniecznie podobne pod względem równości. Z drugiej strony. . . Możemy mieć dwa kraje o niewielkich rozbieżnościach dochodów, gdzie jeden będzie bogaty jak Norwegia, a drugi jak Uganda. Problemów otyłości, rozwodów, ciąż nastolatek i narkomanii nie rozwiązuje się sztucznie spłaszczając dochody. A czy nie jest tak, że bogacący się bogaci robią to kosztem biednych? Przecież ich majątek cały czas rośnie. Kiedyś podatki dla najbogatszych wynosiły 90% i życie było lepsze. To neoliberalizm wszystko zepsuł. Kiedy słyszymy w mediach, że od lat 80.
do dziś udział najbogatszego procenta w dochodach wzrósł z poziomu 2% do 10%, mamy przed sobą obrazek ulchniejącego pięciokrotnie bogacza w kontraście dorosnącej rzeszy biedaków, muszących wyżyć za coraz mniejszy kawałek owego całkowitego dochodu. Kiedyś bogaci brali 2%, dziś biorą 10%. Ewidentnie coś tu jest nie tak. W tym procencie jest też Taylor Swift, co do której ustaliliśmy, że nikogo nie okradła. Jeśli dobrodusznie założymy, że najlepiej zarabiający zarobili drugie tyle, nikogo nie okradając, a właśnie tworząc bogactwo, to ich udział w całkowitych dochodach, w tym torcie, wizualnie się zwiększy. Nie oznacza to, że osuszyli resztę społeczeństwa, zwłaszcza jeśli okaże się, że ta reszta poszła do góry, o czym będzie za moment. Czy to już lizanie butów miliarderom? Przecież nie można zjeść czyjegoś kawałka tortu i jednocześnie widzieć, jak ma on tego tortu więcej.
Biorąc sam XX wiek, widzimy, że nie ma żadnego segmentu populacji, który by miał gorzej niż 100 lat temu. Zupełnie jakby tort urósł. A przecież to niemożliwe, wszak torty nie rosną. No tak, ale Thomas Piketty jasno pokazuje, że biedniejsze 50% ludności przez 100 lat nie zmieniło stanu posiadania. więc wcale nie jest im lepiej. Jak pisze od 1910 do 2010, połowa ludzkości posiada jedynie 5% światowego bogactwa. Chodzi o to, że nawet najbiedniejsze 5% obraca dziś większym i zupełnie innym majątkiem niż na początku rewolucji przemysłowej. A tam, gdzie zmiana ta była bliska zeru, prawdopodobnie bliska zeru była też partycypacja w samej rewolucji. Sprawa się jeszcze bardziej komplikuje, jeśli zwrócimy uwagę na to, jak ten majątek wygląda.
Dostęp do podstawowej opieki dentystycznej może być zaledwie statystycznym punkcikiem, który sugeruje, że ktoś, kto miał taki dostęp 100 lat temu i ktoś, kto ma go dziś, dostaje jeden punkt. Jednak opieka dentystyczna 100 lat temu nieco różni się od tej obecnie. Ktoś po drodze mógł zarobić majątek, wprowadzając do stomatologii nowe narzędzia, technologie, lasery i trójwymiarowe skanery. Czy tym samym kogoś ogradł? Czy też sprawił, że nowe pokolenie dostaje w podstawowym pakiecie znacznie więcej niż poprzednie? Tego statystyka nie potrafi opowiedzieć. Problem nierówności podnoszony jest przez polityków wszystkich opcji. I wszyscy są zgodni. Rosnące nierówności to zagłada klasy średniej. Najbiedniejsi mają się lepiej. Najbogatsi mają się znacznie lepiej.
A co z klasą średnią? Czy to nie ona jest wyzyskiwana przez bogatych w cenach towarów i przez biednych? przejadających jej podatki? Sytuacja tego segmentu poprawia się, choć nie tak prędko jak reszty. Głównym spowalniaczem wzrostu w tej części społeczeństwa jest pojawienie się klasy średniej w całej reszcie świata. Kiedy azjatycki nędzarz uzyskał wykształcenie, a potem dostał pracę w fabryce, stał się konkurentem fizycznego pracownika z Polski czy Stanów Zjednoczonych. Zwłaszcza. . . W politycznej narracji z USA często pojawia się opowieść o tym, jak to pracownik ten miał się 30 lat temu lepiej niż dziś, a zła globalizacja i technologia spycha go do nędzy. Jest to znakomity temat dla polityków, których doradcy doskonale wiedzą, jak funkcjonuje mechanizm relatywnej deprywacji, lękostatus i zwykła nostalgia za starymi, dobrymi czasami. Poziom życia amerykańskich niższych średnich warstw się nie obniżył. Stare, dobre czasy. . .
nie były aż tak dobre. W złotych latach 50. ponad 40 milionów obywateli Stanów żyło w ubóstwie. Jedna trzecia amerykańskich dzieci była biedna. W samym 59. roku tylko połowa populacji miała jakiekolwiek oszczędności, a jedna czwarta nie dysponowała żadnymi płynnymi środkami. W 1973 roku Amerykanin musiał pracować 100 godzin, aby kupić kolorowy telewizor. Dziś 21. I znowu. Dzisiejszy kolorowy telewizor to zupełnie inna maszyna niż ten z 1973. Niestety, popularny mem o mężu utrzymującym z jednej pensji wielodzietną rodzinę w pięknym domu to mit. Ekonomista Stephen Rose podzielił amerykańskie społeczeństwo według dochodów i ustalił, że w latach 1979-2014 odsetek najgorzej zarabiających Amerykanów w Polsce. spadł z 24 do 20%. Tych z niższej klasy średniej z 24 do 17%. Odsetek klasy średniej z 32 do 30%.
Równolegle odsetek wyższej klasy średniej wzrósł z 13 do 30% ludności. A tej. . . ultra bogatej z 0,1% do 2%. Zatem prawdą jest, że klasa średnia się kurczy, ale głównie dlatego, że jej wyższe warstwy nieustannie przechodzą do klasy zamorniejszej. W tym samym czasie, według badań Forbes'a, w gronie najbogatszych wzrósł odsetek przedsiębiorców z 50% w 1984 roku do 70% w 2020. Oznacza to, że grono najbogatszych powiększa się nie przez dziedziczenie, tylko w wyniku wprowadzania na rynek potrzebnych towarów i technologii. Samo znaczenie dziedziczenia jako utrwalacza nierówności też jest przeceniane. Według badań WealthX 2019 roku z 2600 miliarderów na świecie 56% dorobiło się majątku samodzielnie od zera, a tylko 13% odziedziczyło majątek w całości, na gotowe. Statystycznie też pokolenia dziedziczące trwonią majątek w tempie 50% co 20 lat.
I to właśnie karmienie zawiścią wyborców niższych klas średnich jest dla polityków najzyskowniejsze. W Polsce statystycznie nie ma grupy społecznej, która straciłaby na transformacji ustrojowej po upadku PRL. Co nie oznacza, że transformacja ta była bezbolesna. Jednak to właśnie po pierwszych w naszej historii dekadach, w których. . . nie oddalamy się od zachodniej Europy, a ją doganiamy, politycy prowadzą wojnę o głosy tych, którzy, jak mówią, nie załapali się na sukces transformacji. Wiedzą doskonale, że nikt z nas nie myśli ani o skrajnym ubóstwie, ani o ostentacyjnym bogactwie. Dla ludzi nie jest istotne to, czy ktoś na drugim końcu świata jest od niego 10 tysięcy rady biedniejszy lub bogatszy. Najbardziej odpala nas to, że sąsiad spłacił już mieszkanie. Że sąsiadka ma lepsze ciuchy i posyła dzieciaki do droższej szkoły.
Kogo nie denerwuje majątek Billa Gatesa czy Ilona Muska? Zresztą ile oni mają pieniędzy? Miliard na koncie? Septylion w udziałach? Pięć septylionów schowanych w materacu? To abstrakcja. Największy konflikt nie iskrzy pomiędzy posiadaczem Passata piątki, a posiadaczem wymaksowanego Maserati, tylko pomiędzy nim a posiadaczem Passata szóstki. Na szczęście w rozwiązaniu tego problemu pomaga nam socjalistyczna międzynarodówka, która byśmy się wzajemnie nie pozabijali o to, kto ma lepszy termomiks, każe nam nienawidzić ludzi bogatych. To bogaci nie mają termomiksa. Oni mają służbę. W maju 2024 roku Mark Zuckerberg świętował swoje 40. urodziny na jachcie, który kupił sobie za 300 milionów dolarów. Niech to wsiąknie. Poczuj ten wkurw.
Pamiętaj, każdy kto będzie tłumaczył, że to jego pieniądze albo co Zuckerberg wprowadził na rynek, ile osób korzysta codziennie z Facebooka, Messengera, z Whatsappa, jak rośnie wycena firmy Meta i tak dalej, jest liżącym buta miliarderów idiotą. Prawidłową reakcją jest impuls. Zabrać mu. To uczciwe, bo on też pewnie zabrał. I nie jest to narracja nowa. Kiedy Lenin wprowadzał komunistyczną dyktaturę, obalając rząd Kiereńskiego, motywował to tym, że rząd ten pozwalał na nierówności w dochodach. Najbardziej efektywnych ukraińskich chłopów określał mianem kułaków, krwiopijców i wampirów, dorabiających się na cudzym głodzie. Narrację tą przejął Stalin, który ukraińskich chłopów głodem właśnie systemowo wyeliminował. Narodowi socjaliści w zbliżonym stylu rozpoczęli walkę z Żydami. Grzechem Żydów miała być tworząca nierówności zbyt wielka akumulacja bogactwa. Okradanie prawdziwych Niemców. Mao Tse-tung obiecał wprowadzić równość dochodów za pomocą swojej rewolucji kulturalnej.
Bracia Castro i ich Komitet Obrony Rewolucji wypchnęli z Kuby największych przedsiębiorców, właścicieli farm i najlepiej zarabiających specjalistów. W każdym z tych przypadków motor był taki sam i efekt proporcjonalnie podobny. I wszędzie odbywało się to za klauzem społeczeństwa, nauczonego nienawidzić kółaków, wyzyskiwaczy, kapitalistów. Oczywiście o ile nie można przy zdrowych zmysłach być miłośnikiem powyższych procesów, osiągnęły one cel. Ostatnie nierówności istniały już tylko pomiędzy społeczeństwem żyjącym w nędznych warunkach, a rezydującymi w pałacach naczelnikami państw. Tak spektakularne osiągnięcie równości nie odbyło się też bezkosztowo. Spośród 70 milionów ludzi, którzy zmarli w XX wieku na skutek klęsk głodu, 80% stanowiły ofiary powyższych eksperymentów. Nawet tam. . . gdzie wymarzoną równość wprowadzono w cywilizowany, progresywny sposób, bez systemowego głodzenia czy grabienia majątków, wcale nie osiągano dobrobytu, o czym szerzej posłuchasz w odcinku Antidiotum o szwedzkim cudzie gospodarczym.
Czyż nie dowodzi to w pewien perwersyjny sposób wielkości Karola Marksa? Nie jako filozofa, tylko marketingowca. To on przecież ukłucha słowo bogaci się bogacą, biedni biednieją. Tą jedną genialną linijką. sprzedał milionom ludzi niesprawdzony wówczas, a z czasem przynoszący najgorsze możliwe efekty, system operacyjny, jaki w swoich krajach zainstalowali rządzący. Do dziś zresztą hasło wcale nie uznane za nieaktualne. Gdyby rzeczywiście tak było, jeszcze za życia Marksa. W latach 1819-1851 nie nastąpiłoby pierwsze w historii podwojenie dochodu robotników fizycznych. Prehistorycznie możemy założyć, że gdzieś na początku byliśmy równi. Równi zwierzętom. Kiedy praczłowiek żył ze zbieractwa, a nie miał za bardzo jak kumulować bogactw, to trudno z nimi było uciekać przed groźną zwierzyną, a Wexley jeszcze wtedy nie znano. Kiedy już nasi pradziadowie. . . osiedlili się i zajęli myśliwstwem i rolnictwem, sprawy się skomplikowały.
Myśliwstwo było zajęciem kolektywnym, więc gromady myśliwych często dzieliły się między sobą łupami, by przetrwać. Rolnictwo wymagało więcej wysiłku indywidualnego, pomysłowości, dostosowania i przewidywania. I kiedy okazało się, że nie każdy miał tyle samo efektów z prac na polu, Zaczęły się majątkowe nierówności. Możemy się domyślać, że nierówności rodziły zawiść. Obecna zarówno w Biblii, jak i Koranie. Przypowieść o Kainie, zabijającym swojego brata Abla, mogła być właśnie wczesnym kulturowym narzędziem, ostrzegającym przed konsekwencjami kierowania się zawiścią. Jak pamiętamy, Kain zabija Abla, bo stwórca nie doceniał jego ofiar, innymi słowy, nie znajdował ich użyteczności. Przez co Kain czuł się. . . niedowartościowany. W konsekwencji Bóg skazuje go na wieczną tułaczkę i mówi, gdy rolę tę będziesz uprawiał, nie da ci już ona więcej plonu. Egalitaryzm też nigdy nie był w modzie.
Tam, gdzie natura była obfita w ryby, skóry i inne zasoby, praktycznie od razu wykształciła się klasa dziedzicznej arystokracji, posiadającej niewolników i obnoszącej się ze swoim bogactwem. Mówimy jednak wciąż o dziesiątkach tysiącleci, gdy człowiek. . . wytwarzał niewiele i nawet jeśli kogoś okradł, to wciąż niewiele posiadał. Od 5 tysięcy lat przed naszą erą do roku 1800 majątek całej ludzkości nie zdołał się nawet podwoić. Sprawy zmieniły się wraz z nadejściem rewolucji przemysłowej, a wraz z nią wielkiej ucieczki ludności z nędzy. I tak jak przejście do rolnictwa wykazało brak równości pomiędzy efektami ludzkiej pracy, tak przejście na poziom industrialny pomnożyło te równicy. Od początku XIX wieku do teraz światowe bogactwo wzrosło 15-krotnie. W 1800 roku, gdy żaden kraj na świecie nie notował oczekiwanej długości życia powyżej 40 lat, 95% ludzi pracowało na roli, przymierając z głodem.
Dziś jest ich poniżej 5%, a żywności mamy nadmiar. U progu tej rewolucji stała idea. Nie kradniemy sąsiadowi tortu. Budujemy wspólnie sieć cukierni. Prościej? Nie bogacimy się napadając na sąsiedni kraj i niewoląc jego mieszkańców. Nawet jeśli nam się uda, nie będziemy mieli potem partnerów do handlu. A jak się nie uda, stracimy zasoby na prowadzenie wojny, a w następnym pokoleniu tamci wrócą uzbrojeni. Ta niezwykle prosta idea jest niestety wciąż zbyt abstrakcyjna dla szeregu państwowców i zwolenników centralnego planowania. Jednak wraz z implementacją idei rosły światowe nierówności. Nie spowodowane tym, że jeden czy stu fabrykantów zrobiło fortunę, tylko milionami, które zaczęły wychodzić z nędzy i milionami, które jeszcze w niej trwały. Nie tylko nowe, nierówno rozmieszczone ogniska wytwarzania bogactwa powodowały nierówności. Połączone handlem narody statystycznie rzadziej są ze sobą w stanie wojny.
A powszechny pobór jest świetny. mechanizmem niwelującym nierówności. Ogromne podatki bogatych idą na żołd całej Rzeszy zarabiających równe stawki żołnierzy. Inflacja, z której finansuje się broń, Zabiera moc odłożonych oszczędności. Spalone majątki bogatego i biedaka sprawiają, że obaj zaczynają od zera. Brzmi jak spełnienie marzeń egalitarnych alarmistów. Podobnie dziesiątkujące ludność pandemie i zarazy, na które medycyna znalazła już lekarstwa, to także wielkie niwelatory nierówności. Musiało minąć trochę czasu, zanim słabsze kraje podjęły temat i nauczyły się podobnie wytwarzać bogactwo. Trwało to do lat 80. ubiegłego stulecia. Nagle światowe nierówności zaczęły spadać i proces ten wciąż trwa. Znów okazało się, że jacht Zuckerberga może być świetnym clickbaitem, ale prawdziwa moc stoi za procesami takimi jak prorynkowe reformy w Europie Wschodniej czy porzucenie przez Chiny idei Mao i wyjście z nędzy miliarda ludzi w przeciągu jednego pokolenia.
Jednocześnie to właśnie w latach 80. wraz ze spadkiem nierówności światowych zaczął się trend wzrostu nierówności wewnątrz państw bogatych. I zdaje się, że ten drobny szczegół jest najgorętszym elementem politycznej dyskusji. Jak ustaliliśmy na samym początku, nierówności nie stanowią problemu, jeśli nie są wynikiem korupcji lub przemocy. Oczywiste jest przecież, że inwestorzy i przedsiębiorcy będą kontrolować więcej zasobów niż pozostali gracze na rynku. Niesłusznie zdobyte bogactwo naturalnie wywołuje w ludziach odrazę i teoretycznie od ścigania złodziei i oszustów mamy rządy, które wciąż lubią wybierać zwycięzców, udzielając przyjaciołom sztuczne przywileje i subsydia z pieniędzy podatników. Jezus nie miał nic przeciwko nierównym zyskom w przypowieści o pomnażaniu talentów. Jezus zdemolował stragany skoligaconych z władzą handlarzy przed świątynią. Walczący z niewolnictwem abolicjoniści nie mówili o sprawiedliwym podziale dóbr pomiędzy pana a niewolnika, tylko o politycznej równości pomiędzy ludźmi.
To równość polityczna jest najlepszym zabezpieczeniem przed eksploatowaniem pozbawionych praw przez politycznie ustawionych. Taylor Swift nie ukrywa swoich politycznych sympatii, ale do zbudowania kariery nie wykorzystuje państwowego przymusu. Jej menedżerowie. . . nie wylobowali u władzy, by zakup płyty był obowiązkowy. Nie istnieje finansowana z budżetu dawka przypominająca jej przeboje. Tak samo przez ćwierć wieku nikt nie wpadł na to, by wyrywać dzieciom z rąk książki Harry'ego Pottera, bo J. K. Rowling zarobiła już wystarczająco dużo. Nierówność to w końcu nie to samo, co bieda. To tylko matematyczna proporcja. Jeśli biedni pomnożą swój majątek dwukrotnie, podczas gdy bogaci czterokroć będziemy żyć w znacznie lepszym świecie niż ten, gdzie wszyscy są równie biedni. .
Informujemy, że odwiedzając lub korzystając z naszego serwisu, wyrażasz zgodę aby nasz serwis lub serwisy naszych partnerów używały plików cookies do przechowywania informacji w celu dostarczenie lepszych, szybszych i bezpieczniejszych usług oraz w celach marketingowych.